Na nabożeństwie zgromadzona była bardzo duża liczba wiernych, którzy z ogromną wiarą trwali na modlitwie za całą parafię, aż do godziny 21.00. Po zakończeniu adoracji podeszła do mnie młoda dziewczyna, która uczestniczyła w Eucharystii i adoracji wraz ze swoją mamą. Poprosiła o modlitwę indywidualną, gdyż jak mi powiedziała, jest osobą zniewoloną i od 4 lat odprawiane są nad nią egzorcyzmy. Ostatnio jednak jej stan się pogorszył, gdyż z powodu różnych przeszkód nie mogła dotrzeć do egzorcysty.
Rozpoczęliśmy modlitwę Po krótkiej rozmowie i rozeznaniu problemu przystąpiliśmy do modlitwy wstawienniczej w zakrystii kościoła. Obecny był także diakon. Po kilku minutach byliśmy świadkami wielkich manifestacji Złego, ogromnej siły fizycznej, którą dziewczyna dysponowała, pomimo bardzo wątłej budowy ciała. Cały czas prowadziliśmy modlitwę błagalną, ponieważ diecezja, w której się znajdowaliśmy, nie była moją, stąd nie mogłem użyć powierzonej mi władzy egzorcyzmowania.
W pewnym momencie, modląc się, wypowiedziałem słowa: Matko Najświętsza, musimy zawołać do pomocy księdza proboszcza, gdyż on tu jest ojcem dla Twoich dzieci z tej parafii. Na to demony zaczęły krzyczeć: – Nie! Tylko go nie wołaj! Daj nam spokój, zostaw nas! Poprosiłem więc diakona, żeby jak najszybciej sprowadził księdza proboszcza. W międzyczasie przerwałem modlitwę, by dać odpocząć cierpiącej. Po kilku minutach udało nam się odnowić przyrzeczenia chrzcielne.
Pełny tekst artykułu w drukowanej wersji miesięcznika "Egzorcysta".
Drugoklasiści zabrali się do pracy, a ja na moment usiadłam za biurkiem. Chwilę potem chodziłam po klasie, podziwiając efekty pracy maluchów. Zatrzymałam się przy chłopcu, który był o dwa lata starszy od pozostałych, aby pochwalić i jego pracę. Jednakże to, co zobaczyłam w jego zeszycie, było jedną wielką niespodzianką – niestety bardzo niesmaczną.
„Potwór z rogami”
Na rysunku nie było sylwetki kilkuletniego chłopca, lecz postać z niedużą głową i rogami pięć razy dłuższymi niż twarz. Z dłoni owego stwora wyrastały długie, szpiczaste pazury, a z nóg zakrzywione szpony. Na ramionach znajdowały się dwie ostre metalowe wypustki. Nie powiem, żebym czuła się z tym dobrze. Szeptem zapytałam chłopca: – Maćku, co to jest?, wskazywałam na długie, cienkie rogi.
– To są rogi.
– A to?
– To są pazury, a to szpony, proszę pani.
Chłopiec mówił najzupełniej spokojnie i grzecznie. Jego rysunek nie był więc jakąś złośliwą prowokacją w moją stronę.
– A kto to jest?, zapytałam. Liczyłam, że być może nie zrozumiał polecenia i rysował przynajmniej jakąś fantastyczną postać.
– To jestem ja. Ja jestem zły. Ja jestem diabeł.
O dziwo, dziecko mówiło nadal w miarę spokojnie, jednakże całkowicie identyfikowało się z narysowaną postacią. Rozmawialiśmy szeptem, tak, aby inne dzieci nie słyszały naszej rozmowy. Jako nauczycielka nie spotkałam się wcześniej z podobną sytuacją i w pierwszej chwili nie wiedziałam, jak zareagować. Miałam ochotę krzyknąć, ale to byłby jedynie wyraz mojej bezsilności. Poza tym niewiele by to dało dziecku, które być może nie ze swojej winy fascynowało się złem. Przez chwilę milczałam, zastanawiając się, co zrobić. Wzięłam do ręki zeszyt chłopca i odkryłam coś znamiennego. Na okładce obok rysunku Hot Wheels widniała duża trupia czaszka. Po minucie zauważyłam kolejny motyw zła – tym razem na plecach chłopca widniał dosyć przyszarzały wizerunek ogromnej czaszki. Zajmował całą powierzchnię pleców, lekko zasłaniał go kaptur od bluzy. Po chwili zastanowienia poprosiłam, aby Maciek jeszcze raz narysował rysunek, gdyż to, co przedstawił, nie było wcale do niego podobne.
– Ty jesteś ładnym chłopcem. Nie masz ani rogów, ani pazurów, powiedziałam spokojnie.
Dzieciak zaczął rysować nową pracę. Przez następne dni dzielące mnie od kolejnej lekcji z klasą Maćka modliłam się za to dziecko. Rozmawiałam
też z katechetką szkolną i innymi nauczycielami. Jak się okazało, chłopiec był jedynym dzieckiem z klasy, które nie uczęszczało na lekcje religii. W rysunku chłopca i jego słowach psycholog szkolny nie dostrzegł żadnego zagrożenia – jedynie usprawiedliwiał dziecko.
Wychowawczyni zaś zdawała się całkowicie na psychologa.
pełna wersja artykułu w drukowanej wersji miesięcznika Egzorcysta
Szczególnie uciążliwe były, pojawiające się co jakiś czas, myśli samobójcze i niechęć do życia. Zastanawiające także były moje lęki przed ludźmi oraz „dziwna bezsilność”. Miałam takie poczucie, jakbym od wewnątrz była skrępowana. Tak jak nieraz wiąże się i obezwładnia człowieka sznurami, tak ja miałam wrażenie, że noszę na sobie takie „sznury” w swoim wnętrzu. Wszystko to działało na mnie obezwładniająco, a przejawiało się m.in. w niemożności odezwania się wśród ludzi. Ponadto miałam duży problem z podejmowaniem decyzji i z wypowiadaniem głośno swojego zdania. Często męczyła mnie niepewność i irracjonalne poczucie zagrożenia. Wskutek różnych przykrości, które niosło życie, nie potrafiłam się również zdystansować ani do wydarzeń, ani do reakcji ludzi. Wchłaniałam w siebie wszystko jak gąbka. Gdy nie byłam już w stanie tego udźwignąć, wybuchałam gniewem, agresją, płaczem, którego nie mogłam opanować. To skłoniło mnie do poszukiwania przyczyny moich problemów.
Tata cię nie chciał
W tym czasie „wpadł mi w ręce” jeden z Zeszytów Formacji Duchowej poświęcony uzdrawianiu relacji. Za sugestią autorki – dr Wiesławy Stefan – zapytałam moją mamę o okoliczności moich narodzin i czy urodziła ona wszystkie dzieci. Odpowiedź, jaką usłyszałam, wprost mnie „poraziła”: Wiesz, tata cię nie chciał. Kazał mi ciebie usunąć, załatwił lekarza, pojechał ze mną do niego. W kieszeni miał 1000 zł na „zabieg”. Czekał na mnie za drzwiami gabinetu. Lekarz natomiast tłumaczył mi: „Po co Pani siódme dziecko? Ma Pani już sześcioro, więc potrzeba sześciu ubranek, sześć tornistrów” itd. Mama w tym czasie w duchu się modliła. Osaczona z jednej strony przez lekarza, a z drugiej przez męża czekającego za drzwiami zmagała się z decyzją, co ma zrobić. Ostatecznie powiedziała: Nie, wychowałam sześcioro, wychowam i siódme. Natomiast memu tacie, z lęku przed nim, powiedziała, że według lekarza jest już za późno, że mogłaby umrzeć i dlatego musi mnie urodzić.
Nie byłam ostatnim dzieckiem
Dowiedziałam się także, że nie byłam ostatnim dzieckiem moich rodziców, jak dotąd myślałam. Mama jeszcze raz była w stanie błogosławionym. Niestety, temu dziecku zostało odebrane prawo do tego, aby się urodzić. Tata – według relacji mojej mamy – posługując się szantażem, że odbierze sobie życie, jeśli urodzi poczęte dziecko, doprowadził do tego, że mama dokonała aborcji. Ta okrutna prawda mocno mną wstrząsnęła. Nie mogłam uwierzyć w to, że mój własny ojciec mnie nie chciał i że moi rodzice dokonali zabójstwa nienarodzonego dziecka. „Nie chciał” – te słowa powodowały niewyobrażalny ból. Rozeszły się jak echo po całym moim jestestwie. Nagle usłyszałam w głębi serca: Ale Bóg cię chciał. To mnie wewnętrznie pocieszyło i umocniło.
całość artykułu w drukowanej wersji miesięcznika Egzorcysta
Jestem osobą wierzącą, nigdy nie podważałam istnienia Szatana i jego realnego działania. Zawsze myślałam, że jestem na tyle mała i nieistotna, że poza kuszeniem, które jest zawsze, zostawi mnie on w spokoju. I tak było do czasu, gdy zdecydowałam się zorganizować wśród znajomych różę różańcową rodziców…
Mam na imię Dominika, jestem mamą trzech chłopców w wieku 5, 8 i 10 lat. Jestem osobą wierzącą i praktykującą regularnie, absolwentką katolickiej uczelni, jednak ani specjalnie nie angażowałam się w życie parafii, ani też nie należałam do żadnej grupy modlitewnej czy wspólnoty. Ot, po prostu – cotygodniowa Msza św., codzienna modlitwa, praktykowane wszystkie świąteczne ryty – standard. Jako osoba wierząca wierzyłam też w istnienie osobowego zła, Szatana – osoby od siebie silniejszej, bardziej inteligentnej, wobec której sama z siebie jestem bezradna. Dlatego też wybierałam strategię niedrażnienia bestii, trzymania się na bezpieczną odległość od wszystkiego, co mogłoby sprowokować jakiś bliższy kontakt. Unikałam wszelkiej maści wróżb, horoskopów, wschodnich medytacji, homeopatii. Dbałam o regularną spowiedź i ogólnie o bycie w stanie łaski. Jeśli miałabym wskazać na ingerencję diabelską w moje życie, to byłoby to kuszenie, prowadzące do grzechu, ale żadne tam bardziej bezpośrednie ataki. Po prostu czułam się na tyle mało istotna dla Złego, że sądziłam, iż nie będzie sobie mną głowy zawracał i raczej dręczyć będzie osoby, bardziej tego „godne” – duchownych czy mistyków, a takiego szaraka jak ja zostawi w świętym spokoju.
pełny tekst świadectwa w drukowanej wersji Miesięcznika Egzorcysta
Dwanaście lat temu mama pierwszy raz zaprowadziła mnie do gabinetu bioenergoterapeutycznego. Przez 10 lat chodziłem tam w złudnym przekonaniu, że ci ludzie chcą mi pomóc. Zaczynając od kontaktów z bioenergoterapeutami, powoli wszedłem w jogę, akupunkturę, akupresurę, ustawienia rodzinne Berta Hellingera, wreszcie Metodę Silvy. Największych spustoszeń duchowych dokonały we mnie joga, Metoda Silvy i ustawienia rodzinne. Najtrudniejszymi doświadczeniami chciałbym się podzielić.
Joga
Pierwszy raz spotkałem się z jogą parę lat temu. Pierwsze zajęcia: półtorej godziny, maty, kadzidełka. Jako jeden z dwóch mężczyzn wśród kilkunastu kobiet czułem się trochę nieswojo, jednak potraktowałem to jako mały minus w stosunku do tego, co joga miała mi dać – relaks, rozluźnienie, wzmocnienie ciała. Zacząłem ćwiczyć, nie wiedząc, że jest wiele odmian jogi. Dla mnie joga to była po prostu joga. Jak się później okazało, ten rodzaj, z którym ja się zetknąłem, był chyba najpopularniejszą w naszym kraju odmianą – hatha-joga. Kupiłem książkę do nauki ćwiczeń i z czasem zacząłem ćwiczyć także w domu. Pozycje ciała (asany), określane często nazwami zwierząt (np. pies, krowa czy żółw), wydawały mi się idealnym sposobem wyciszenia po nerwowości i stresie w pracy. Po zajęciach czułem duży przypływ energii, mniej czasu potrzebowałem na sen. Wzmocniła się także odporność. W młodości podatny na przeziębienia, teraz zacząłem być coraz silniejszy fizycznie.
Z książki dowiedziałem się, że oprócz ćwiczeń fizycznych warto również rozpocząć praktykę medytacji czy ćwiczeń oddechowych (zwanych pranajama). Można powtarzać w głowie zwroty (mantry) w celu wyciszenia umysłu czy układać dłonie w specjalne zamknięcie energii (mudry) – wszystko po to, by żyć zdrowiej, pełniej i szczęśliwiej. Z czasem zacząłem zaopatrywać się w sklepach ze zdrową żywnością, jadać w barach wegetariańskich, bywać na targach medycyny naturalnej. Zrezygnowałem z medycyny tradycyjnej, wizyt u lekarzy, lekarstw. Jeśli pojawiły się jakieś większe dolegliwości fizyczne, sięgałem po zioła, akupunkturę i akupresurę.
Po pewnym czasie uszkodziłem sobie łękotkę boczną kolana, wykonując jedną z asan. Stanąłem przed wyborem: operacja albo zaprzestanie niektórych czynności związanych z większym obciążeniem kolan, jak narty czy tenis. Nie zraziło mnie to. Nadal poszukując metod wyciszenia umysłu, opanowania lekkiej depresji, trafiłem na szkołę medytacji, kryjącej się pod nazwą „bhakti joga”, związanej z intonowaniem mantr, śpiewem, dźwiękami gitary. Teraz żałuję, że nie zapytałem wówczas, co owe mantry znaczą. Poprzez asany, mudry, ćwiczenia oddechowe, powtarzanie mantr starałem się zapanować nad umysłem, w którym było dużo lęku i napięcia związanego z problemami osobistymi i zawodowymi.
Kiedyś zdałem sobie sprawę z tego, że zmienił mi się krąg znajomych. Coraz chętniej przebywałem z osobami „pracującymi nad sobą” poprzez takie metody, jak joga czy tai chi (chińskie ćwiczenia fizyczne), coraz mniej było kontaktu ze starymi znajomymi. Zaprzestałem też picia alkoholu jako powodującego zanieczyszczenie organizmu, zmieniającego świadomość. Przestałem także z powodu kontuzji kolana uprawiać sporty, które uwielbiałem jako dziecko – tenis, koszykówkę, siatkówkę. Zacząłem koncentrować się coraz bardziej na sobie, na sygnałach, jakie daje moje ciało. Po drodze zostałem wegetarianinem. To była jedna strona medalu. Z drugiej zacząłem odczuwać coraz większą samotność. Chociaż miałem lepsze samopoczucie fizyczne, psychicznie nie czułem się dobrze. Pamiętam, że po medytacji czy ćwiczeniach jogi czułem rozbicie, smutek, depresję, co wydawało mi się zaprzeczeniem idei metody, o której mówiło się, że ma prowadzić do samorozwoju i poprawy jakości życia. A jednak wchodziłem w to dalej. Nazajutrz po intensywnej medytacji zdarzało mi się całkowicie zamknąć się w sobie i do nikogo nie odzywać przez cały dzień – nawet do osób, które były mi życzliwe.
Pamiętam wakacje, podczas których poszedłem na serię indywidualnych zajęć z jogi. Po zajęciach czułem się zmasakrowany psychicznie, zaczęły pojawiać się myśli, których nie byłem w stanie się pozbyć, myśli negatywne o samym sobie. Medycznie chyba nazywa się to nerwica natręctw.
Po jakimś czasie zacząłem czytać o wcieleniach, reinkarnacji, karmie. Potem dowiedziałem się o czakrach, punktach energetycznych, które ma każdy człowiek, wreszcie o samej energii, aktywizowanej przez ćwiczenia, mantry, mudry, medytacje. Przestałem się modlić. Byłem przekonany, że jestem samowystarczalny i że sam poradzę sobie z problemami przez obudzenie wewnętrznej siły. Pismo Święte dla mnie nie istniało, czułem wręcz niechęć do jego czytania. Spowiedź – tak, lecz problem polegał na tym, że pomimo spowiedzi i komunii natrętne myśli nie znikały. Dziś wiem, że już wtedy potrzebowałem modlitwy o uwolnienie czy kontaktu z kapłanem znającym tematykę zagrożeń duchowych. Moja wola stawała się coraz bardziej ograniczona.
Joga doprowadziła mnie do rozbicia wewnętrznego, porzucenia tego, co kiedyś dawało mi radość, wreszcie do ogromnej samotności. Stałem się indywidualistą, egoistą, maksymalnie skoncentrowanym na swoim ciele i na umyśle jako narzędziu wpływania na ciało, samopoczucie. Nie liczyłem się z wolą Boga, Jego planem wobec mojego życia. Dusza została gdzieś pominięta. Coraz głębiej wchodziłem w duchowość hinduizmu. Jako chrześcijanina coraz bardziej mnie ona kaleczyła i odsuwała od własnej natury. Zmiana diety doprowadziła do wyniszczenia organizmu, utraty wagi i wielkiego skoncentrowania się na zdrowej żywności. Zrozumiałem, że jestem zniewolony. Nie mogę robić tego, co chcę, nawet jeśli chodzi o tak podstawową potrzebę człowieka, jak jedzenie. Nie mam możliwości swobodnego wyboru. Pewnego dnia po ćwiczeniach straciłem przytomność. Zaczęły się problemy fizyczne, dolegliwości neurologiczne. Badania lekarskie wychodziły dobrze, a ja czułem się coraz gorzej.
Przypomniałem sobie kazanie pewnego franciszkanina, usłyszane kilka miesięcy wcześniej. Mówił on o zagrożeniach duchowych medytacji, akupunktury i innych praktyk pochodzących z Indii i Chin. Wówczas nie wziąłem tego za ostrzeżenie, teraz postanowiłem odszukać tego kapłana. Udało się. Długo rozmawialiśmy. Okazało się, że jestem bardzo mocno duchowo uwikłany, zniewolony nie tylko przez jogę, ale także przez wiele rzeczy związanych z okultyzmem. Zaproponował spowiedź generalną, rekolekcje, czytanie Pisma Świętego, szczególnie Ewangelii św. Marka, i regularne sakramenty, by Jezus mógł zacząć oczyszczać mnie wewnętrznie z duchów i duchowości rodem z innych kultur i religii.
Joga to system filozoficzny, a jej praktykowanie wiąże się z przyjęciem nauk hinduizmu. Dzisiaj wiem już to, czego nie powiedziano mi na zajęciach – że powtarzane w sanskrycie mantry mogą być imionami hinduskich bóstw czy duchów. Czytam o zagrożeniach duchowych i przecieram oczy ze zdziwienia, że tak głęboko i bezkrytycznie w to wszedłem. Opinie o. Jamesa Manjackala czy o. Aleksandra Posackiego pozwalają mi też lepiej zrozumieć, czym jest joga dla chrześcijanina. Jogi z chrześcijaństwem nie da się pogodzić. Joga to nie ćwiczenia fizyczne. To duchowość, która doprowadziła mnie do ogromnego cierpienia fizycznego i duchowego, odsunięcia od znajomych i tego, co dawało mi kiedyś prawdziwą radość.
Metoda Silvy
Równolegle do wpływu jogi odczuwałem skutki przebycia kursu Metody Silvy. Był rok 2001. Kolega opowiedział mi, jak bardzo pomogła mu w życiu metoda samokontroli umysłu Metodą Silvy, jak łatwo dzięki temu szła mu nauka w szkole, jak wiele osiągnął. Zaciekawił mnie. Wyszukałem w internecie kurs i poszedłem sprawdzić te rewelacje na trzydniowym treningu. Za kilkaset złotych.
Na początku dowiedziałem się o falach, na jakich pracuje mózg: beta, alfa, theta i gamma, oraz o półkulach mózgowych. Celem metody okazało się świadome wprowadzanie umysłu ze stanu beta (dominująca częstotliwość myślenia logicznego, analitycznego, częstotliwość, na jakiej zwykle pracuje umysł w czasie dnia) do stanu alfa. Alfa to stan głębokiego rozluźnienia, charakteryzującego się zwolnieniem częstotliwości impulsów mózgowych. Dzięki wejściu w stan alfa, przez uspokojenie umysłu, zaczyna pracować prawa półkula mózgowa, odpowiedzialna za intuicję, wyobraźnię. Przez zamknięcie oczu, odpowiednie ułożenie palców (technika neuroasocjacji) czy liczenie umysł miał wchodzić na inną częstotliwość. Według prowadzącego, stan alfa ma umożliwić osiągnięcie wielu korzyści. Propagowane na kursie techniki miały poprawić pamięć, pomóc w szybszym przyswajaniu wiedzy, nauczyć techniki zdawania egzaminów oraz rozwiązywania różnego rodzaju problemów, takich jak trudności w podejmowaniu trafnych decyzji, przezwyciężanie nałogów, budzenie się o dowolnej porze bez budzika. Przejście w stan alfa zaleca się praktykować 3 razy dziennie po 15 minut. Dużo miejsca poświęcono także samouzdrawianiu i uzdrawianiu innych za pomocą odpowiednich wizualizacji w stanie alfa, a także projektowaniu pozytywnej przyszłości. Podkreślano, że nasze życie zależy od dwóch osób: od nas samych i od Boga. Właśnie w tej kolejności.
Metoda Silvy mówi wprost, że umysł jest najważniejszą rzeczą, takim twardym dyskiem, na którym jest wszystko zapisane. Dzięki umiejętnemu postępowaniu możesz osiągnąć to, co chcesz: mieć doskonałe zdrowie, pracę, relacje z ludźmi i samym sobą. Jesteś panem swojego losu i życia.
(...)
Kolejne bardzo niebezpieczne doświadczenie, z którym się zetknąłem, to ustawienia rodzinne Berta Hellingera. Czułem, że przez liczne w mojej rodzinie aborcje nie funkcjonujemy jako ludzie szczęśliwi. Kiedyś trenerka jogi zasugerowała całej grupie zainteresowanie się warsztatami ustawień rodzinnych. Podjąłem ten pomysł, dowiedziawszy się, że ustawienia dotykają w szczególnym stopniu kwestii wykluczeń z rodziny, jak mówi jej autor – aborcji i poronień. Przed warsztatami oglądałem nagrania starych konferencji Hellingera w Polsce. Miałem nadzieję, że będę mógł pomóc matce, która do dziś cierpi na ciężką depresję i syndrom poaborcyjny.
Warsztaty – tworzenie „wszechwiedzącego pola”, psychodrama – okazały się niesamowicie niebezpieczną sztuczką złego ducha. Terapeutka wprowadzała ludzi w traumatyczne przeżycia, zostawiając otwarte rany. To, co się działo na ustawieniach, było dla mnie niesamowite: emocje, reprezentowanie członków innych rodzin. Jednak po pewnym czasie pojawiły się nerwica natręctw i myśli samobójcze. Dzisiaj wiem, że znane są przypadki samobójstw wywołanych przez ustawienia. Rozmowy z księżmi uświadomiły mi, że metoda Hellingera to czysty spirytyzm; obok bioenergoterapii i Metody Silvy główna przyczyna zwracania się po pomoc do egzorcystów. Również wielu psychologów sprzeciwia się tej metodzie z racji tego, w jak niebezpieczny sposób traktuje człowieka: otwiera go i pozostawia samemu sobie.
Uleczenie
W końcu zrozumiałem, że byłem przez złego ducha prowadzony jak na sznurku: od aborcji matki i odrzucenia przez nią po bioenergoterapię, jogę, Metodę Silvy i ustawienia rodzinne. Przestałem twierdzić, że sam poradzę sobie ze swym bałaganem życiowym. Sięgnąłem po Biblię, wyrzekłem się wiary w reinkarnację i karmę. Od prawie dwóch lat nie mam styczności z okultyzmem. W ciągu ostatnich dwóch lat odbyłem wiele rekolekcji, rozmów, modlitw u księży egzorcystów i innych. Oddałem Jezusowi całe życie: przeszłość, teraźniejszość i przyszłość, najpierw prosząc Go o przebaczenie mojej przeszłości, potem ogłaszając Go moim Panem i Zbawicielem. Jezus jest dla mnie wszystkim: jedyną drogą, jedyną prawdą i jedynym życiem. Ufam, że przyszedł na świat nie dla tych, co się dobrze mają, ale dla takich grzeszników jak ja. Jest moją nadzieją i najlepszym lekarzem. Jedynym lekarzem.
Moja mama przestała chodzić do bioenergoterapeutów, odbyła spowiedź generalną, jest po długiej modlitwie wstawienniczej, czyta Biblię.
Paweł
KOMENTARZ EGZORCYSTY do świadectwa Pawła
Przedstawiona historia jest przykładem, w którym egzorcysta pełni rolę pomocniczą w procesie uwolnienia. Jednak to nawrócenie samego Pawła, jego zaangażowanie, lektura Słowa Bożego, wierność sakramentom, codziennej Eucharystii i częstej spowiedzi są czynnikami zasadniczymi walki duchowej, jaką prowadzi.
Moja modlitwa, podobnie jak wcześniej innych egzorcystów, była bardziej wsparciem w drodze uwolnienia niż czynnikiem decydującym. Zawsze podkreślam, że gdybyśmy byli wierni zwyczajnym praktykom religijnym, jakie proponuje przeciętna parafia, egzorcyści byliby niepotrzebni albo mieliby znacznie mniej pracy. Jest też wielką łaską – a może przyczynia się do tego jego obecna gorliwość – że skutki zaangażowania w różne formy okultyzmu, jakich doświadcza Paweł obecnie, objawiają się przede wszystkim na płaszczyźnie dolegliwości fizycznych (nieuzasadnionych medycznie). Dziękować powinien nieustannie Bogu za możliwość modlitwy i łaskę przystępowania do sakramentów. Wszak tak wielu, którzy przeszli drogę niechrześcijańskich praktyk, podobnych do jego doświadczeń, nie może w ogóle wypowiedzieć najprostszych słów modlitwy, a zetknięcie z sacrum objawia się natychmiastową manifestacją demoniczną.
Pozostanie tajemnicą ludzkiego serca, dlaczego u jednych osób skutki są bardziej dramatyczne, a u drugich mniej. Jednakowoż subiektywnie odczuwane cierpienie może być znacznie poważniejsze, niż zewnętrzny obserwator jest w stanie ocenić. Niech Bóg będzie uwielbiony w tym, jak pochyla się nad Pawłem i wydobywa go z otchłani grzechu i uwikłania demonicznego.
Ks. Jarosław Międzybrodzki
Egzorcysta archidiecezji katowickiej
pełny tekst świadectwa w drukowanej wersji Miesięcznika Egzorcysta
Jestem socjologiem, nauczycielem, ratownikiem wodnym i instruktorem pływania. Mój ojciec był niewierzący, ale mama zapewniła mi podstawowe wychowanie chrześcijańskie, doprowadzając mnie do Pierwszej Komunii Świętej. Na tym moje życie religijne się zakończyło. Zawsze lubiłem zgłębiać zagadnienia dotyczące sensu życia, dlatego też w okresie dorastania zainteresowałem się literaturą science fiction, idącą w kierunku New Age. Jednocześnie szukałem argumentów przeciw chrześcijaństwu, uznając je za przestarzałą formę religii.
Mam wysoki poziom koloru
Jakiś czas po założeniu rodziny moi bliscy zaczęli chorować, a ponieważ medycyna w niektórych przypadkach okazywała się bezradna, szukałem pomocy w formach niekonwencjonalnych. Zaprosiłem do swojego domu znanego gliwickiego bioenergoterapeutę, który stwierdził, że mam duże predyspozycje w kierunku radiestezji i bioenergoterapii, ponieważ mam bardzo wysoki poziom koloru radiestezyjnego. Poradził mi kształcenie się w tym kierunku na kursach związanych z przekazem energii. Spodobał mi się ten pomysł, bo przecież miałem pomóc...
pełny tekst świadectwa w drukowanej wersji Miesięcznika Egzorcysta
Pewnego dnia po Mszy św. podeszła do mnie dziewczyna i poprosiła o rozmowę. Powiedziała, że doświadcza dręczenia demonicznego, dawno nie była u spowiedzi, nie może uczestniczyć w Eucharystii oraz szuka kierownika duchowego. Zgodziłem się pójść z nią do egzorcysty. W zakrystii kościoła, w którym posługiwał egzorcysta, czekało kilka osób. Po Mszy św. kapłan ustalił, w jakiej kolejności miały podchodzić do modlitwy. Zastanowiło mnie, że Agnieszkę zostawił na koniec. Gdy nadeszła jej kolej, zaczęliśmy modlić się na różańcu....
pełny tekst artykułu w drukowanej wersji Miesięcznika Egzorcysta
Wiele czasu spędzałem na treningach, także poza zorganizowanymi zajęciami. Różne zjazdy, nowi ludzie, wspólne zainteresowania, efektowność capoeiry, dzięki której często bywałem zauważony, to pochłaniało mnie coraz bardziej. Do tego stopnia, że nawet nie przyszło mi do głowy zastanowić się nad tym, czy śpiewanie czegoś w nieznanym języku lub przeżycie tzw. chrztu (batizado) może być jakąś inicjacją duchową. Zwłaszcza że moja wiara i świadomość religijna były na bardzo niskim poziomie. Zasadniczo wszystko ograniczało się do „pobytów” na niedzielnej Mszy św., sporadycznego pacierza wieczornego i wzywania pomocy Maryi w myśl zasady „jak trwoga to do Boga”. Po półtora roku treningów zacząłem równocześnie trenować MMA (mieszane sztuki walki). Coraz bardziej ciągnęło mnie do realnej walki. Momentami czułem się przymuszony do agresji. Mniej więcej w tym czasie zacząłem doznawać różnych problemów psychicznych i fizycznych: depresje, silne lęki i niepokoje, agresja i nienawiść do samego siebie, a także nieuzasadnione bóle kręgosłupa (nawet przy przerwach w treningach) czy problemy z żołądkiem. Terapie, a nawet leczenie farmakologiczne, nie pomagały ani na dolegliwości psychiczne, ani somatyczne. Starania psychologów, a nawet psychiatry, nie przynosiły absolutnie żadnej ulgi, natomiast problem narastał, zwłaszcza w kontekście potrzeby bycia silnym fizycznie i psychicznie, jak na adepta sztuk walki przystało...
pełny tekst artykułu w drukowanej wersji Miesięcznika Egzorcysta
Bogu dziękuję, że pozwolił mi zejść na samo „dno piekła”, bym się w końcu opamiętała i chwyciła Go za rękę. W całej tej tragicznej dla mnie przeszłości zawsze i wszędzie był Jezus, cichy i pokorny. To dzięki Jego obecności nie zeszłam na drogę nierządu i przestępstwa, nie targnęłam się na swoje życie ani na żadne inne, choć wielokrotnie demon mnie do tego namawiał i byłam od tego o krok. Byłam kiedyś z przyjaciółmi na kawie u pewnego księdza z mojej parafii. Rozmawialiśmy o przykazaniach. Kolega zapytał o grzech cudzołóstwa. Siedziałam na fotelu, naprzeciwko ksiądz, obok na tapczanie inni. Nagle poczułam, jakby ktoś odebrał mi władzę w nogach. Jakby niewidzialna siła sparaliżowała moje ciało.
Widzisz go – usłyszałam głos demona – jak patrzy? Mówi o rzeczach, na których się kompletnie nie zna. Serce mi waliło, pot spływał po czole, nie mogłam wydusić słowa. Nie słyszałam nic, prócz mrocznego głosu obok mnie. Zapadła ciemność. Zostałam w niej tylko z księdzem, siedzącym naprzeciw mnie, ale będącym jakby nie w moim świecie. Gdzie są wszyscy?, zapytałam. – Nikogo tu nie ma, odpowiedział demon. – Tylko ja, ty i on. Chcę tylko jednego. – Czego? – Zabij go!
pełny tekst świadectwa w drukowanej wersji Miesięcznika Egzorcysta
Miałam 27 lat, gdy zdecydowałam się na uczestnictwo w ustawieniach metodą Berta Hellingera. Jak każdy człowiek, miewałam różnego typu rozterki, pytania, wątpliwości, które czasami zdawały się przybierać na sile. Głównym motywem podjęcia takiego kroku była wątpliwa jakość mojego ówczesnego związku z mężczyzną, a konkretnie narastająca liczba nieporozumień. Zaczęłam za stan rzeczy obwiniać siebie. Niemniej jednak uważałam się wówczas za osobę silną, zaradną i… wierzącą, bo przecież systematycznie chodziłam na Mszę św., modliłam się; pochodziłam z wierzącej rodziny, na którą mogłam liczyć. Wydawało mi się, że mam kontrolę nad własnym życiem. Najczęściej kierowałam się swoją logiką, podążałam za swoją ciekawością… zaś w praktycznym działaniu ewangeliczne prawdy tliły się gdzieś obok. Wszelkie ostrzeżenia i opinie Kościoła odnośnie do jogi, wróżenia, różnych form terapeutycznych, amuletów itp. wydawały mi się oczywiście przesadzone i średniowieczne. Nie widziałam nic złego w mieszaniu różnych duchowości i w eksperymentowaniu na tym polu. Nie docierało do mnie to, jak potężną, a zarazem delikatną strukturą jest duchowość człowieka...
pełny tekst świadectwa w drukowanej wersji Miesięcznika Egzorcysta