jtemplate.ru - free extensions for joomla
jtemplate.ru - free extensions for joomla
sklep
Artur Winiarczyk

Artur Winiarczyk

Redaktor Naczelny miesięcznika Egzorcysta

Najważniejszy dzień w życiu

poniedziałek, 01 kwiecień 2013 00:00

Skoro śmierć jest przeciwieństwem życia i jego kresem, to dlaczego dzień śmierci jest najważniejszym dniem w życiu? Sama śmierć do życia nie należy i ze swej natury jest jego przeciwieństwem. Nie taka jest jednak  perspektywa dla życia, które jest nieprzemijające: zmieniają się jedynie formy i okoliczności, a ono trwa nadal. Jednak śmierć będzie dla nas zawsze tajemnicą, przynajmniej w tym sensie, że nie możemy rozpoznać  konkretnych okoliczności życia już poza jej granicą. Z Objawienia wiemy, że będzie to czas sądu nad całym  naszym życiem. Sprawiedliwy Sędzia wystarczająco nas oświeci, żebyśmy sami byli w stanie ujrzeć siebie w całej prawdzie. I będzie to czas na ostateczną naszą decyzję: albo wybierzemy życie wiecznie szczęśliwe, albo wiecznie nieszczęśliwe. Dlatego jest wskazane przyzwyczajać się do właściwego wyboru, bo każdy dąży do szczęścia.  

Do tego dnia trzeba się ciągle przygotowywać poprzez stałe wybory prawdziwego dobra, by na koniec, gdy przyjdzie stanąć wobec Dobra Doskonałego, móc powiedzieć „tak”. Czymś niepojętym byłaby inna odpowiedź. Nawet nie chcemy sobie jej wyobrażać, bo jej dramat, tragizm i katastrofizm przerasta wszelkie ludzkie pojęcie i wyobrażenie. Już sama myśl o wiecznej samotności, smutku i zgryzocie może prowadzić do bólu głowy. Dlatego należy nastawić się na myśl o prawdzie i na poznawanie prawdy, czego przełożeniem w działaniu jest czynienie dobra. I nie odwracać się za siebie z tęsknotą za „półprawdami” czy „półdobrami”. Jeżeli każdy szuka szczęścia, to tylko wtedy je znajdzie, kiedy uświadomi sobie przemijalność dóbr doczesnych i konsekwentnie nie przywiąże do nich zbyt dużej wagi. Przez to ograniczy swoje potrzeby do koniecznych, a wówczas stwierdzi, że jest naprawdę szczęśliwy. 

Szczęście uzyskamy, gdy ograniczymy potrzeby do tych, które nie przerastają możliwości ich spełnienia, dzięki czemu staniemy się bardziej wolni od różnych obciążających przywiązań. Na śmierć nie spojrzymy wtedy jak na dzień straszny, ale jak na czas wyzwolenia – i oby nie wchodziły w grę żadne alternatywy.

 

11 lutego 2003 r. Jan Paweł II powiedział: Świat potrzebuje dziś nowego św. Franciszka z Asyżu! Na początku trzeciego tysiąclecia, chyba bardziej niż kiedykolwiek dotąd, ludzkość i świat czekają, aby przeniknął ich duch św. Franciszka.

 

To znak naszych czasów, że papież Franciszek kładzie akcent na ewangeliczne ubóstwo. Właśnie w świecie zdominowanym przez żądze posiadania i nieograniczonej konsumpcji propozycja Kościoła to droga pod prąd, droga zdrowej ryby. Na pluralistycznym rynku idei jest wiele ofert obiecujących życie łatwe i przyjemne. Kościół wysuwa inną, wymagającą i odrzucającą kompromis z duchem tego świata. Ojciec Święty nie pozostawia złudzeń: albo Bóg, albo diabeł. W iście Chestertonowskim stylu Franciszek wypowiada znamienne słowa: Kto się nie modli do Boga, ten się modli do diabła.

 

Zła i Złego chcemy się wystrzegać. Żeby jednak poznać zło, trzeba wpierw poznać dobro. Zło bowiem ujawnia się tylko na ciele dobra, jako jego destrukcja. Nie jest materialnym czy bytowym przeciwieństwem dobra. W tym sensie mówienie o walce dobra ze złem w świecie jest bardziej metaforyczne niż dosłowne. Bóg bowiem widział, że to, co stworzył, było dobre. Bóg jako Byt doskonały nie stwarza zła. Skąd więc się wzięło? Okazuje się, że jedynie byty osobowe, czyli wolne w swych decyzjach, są w stanie realizować dobro albo zło (niszczenie dobra). Sprawą istotną jest, czy podejmując decyzje, mają właściwe (obiektywne) rozeznanie. Jeśli tak, to z pewnością tego zła będzie mniej. Dlatego ważne jest zdobywanie mądrości i wiedzy, a pozbywanie się głupoty i ciemnoty, które stanowią znakomite środowisko do namnażania się zła. Papież Franciszek, jeszcze jako kardynał (2005 r.), powiedział, że chrześcijanie nie mogą sobie pozwolić na luksus bycia głupimi; że musimy być mądrzy i bystrzy.

 

Mądrość ma wszędzie zastosowanie. Mówi się, że bioenergoterapia to medycyna naturalna, czyli wykorzystująca siły natury. Wystarczy, aby znawca umiał je wyzwolić i zaaplikował jako panaceum. Sami bioenergoterapeuci przyznają jednak, że nie wiedzą, jakie jest pochodzenie tych energii. A jeśli zamiast naturalnych wykorzystują ponadnaturalne? Próba wykluczenia tego z góry byłaby przejawem intelektualnego dogmatyzmu i umysłowej ciasnoty. To kwestia roztropności, czyli mądrości. Walizka pozostawiona na lotnisku wzbudza największą ostrożność, przyjeżdżają saperzy i na wszelki wypadek detonują bagaż. Policjanci francuscy wysadzili samochód pani minister, bo wewnątrz znajdowała się dziwnie wyglądająca torba. Nie mogli wiedzieć, że akurat w tym przypadku były to gęsie wątróbki. Innym razem mogłyby to być np. granaty.

 

Warto zachować ostrożność, tym bardziej że wielu doświadczyło na własnej skórze skutków działania bioenergii nieznanego pochodzenia. I przed tym przestrzegają.

 

Więcej materiałów w drukowanej wersji "Miesięcznika Egzorcysta", którą można kupić w naszym sklepie.

Nie budzić tego węża!

piątek, 01 marzec 2013 00:00

Na przełomie lat 60. i 70. XX wieku miała miejsce na zachodzie tzw. rewolucja obyczajowa, której jedną z przyczyn było znudzenie pewnych grup społeczeństwa dotychczasowym stylem życia i jednoczesne zafascynowanie kulturą Wschodu. Niektórzy muzycy i aktorzy amerykańscy specjalnie jeździli do Indii, by poznać arkana medytacji Transcendentalnej, a wróciwszy do domu, kontynuowali ćwiczenia, fascynując nimi swych sąsiadów z Beverly Hills. Wspaniałością TM zachłysnęły się miliony zwykłych amerykanów, którzy też chcieli sobie trochę „polewitować”.
Dodatkowym impulsem była wizyta w Stanach samego guru maharishiego Yogi. raptem każdy zapragnął medytować, zasiąść w pozycji lotosu i ze skrzyżowanymi nogami zamknąć oczy. Do tego jeszcze kciukiem dotknąć palca wskazującego, jak kucharz na Vegecie z Podravki, i już tylko czekać na kosmiczną energię. Genialne! Że też nikt wcześniej na to nie wpadł!
Tymczasem sprawa jest bardziej poważna niż śmieszna. Tylko laikom się zdaje, że nic się nie dzieje, że ktoś sobie siedzi i medytuje. Bo oto właśnie budzi w sobie węża-energię kundalini, który zamieszkuje okolice genitaliów. Wąż, jak to wąż, zaczyna wirować i iść do góry, otwierając po drodze czakramy. aż dochodzi do głowy i otwiera czakram ostatni. Wtedy człowiek doznaje oświecenia i twierdzi, że jest wyzwolony jak bóg i że sam jest tym bogiem. Trzeba przyznać, że niezwykła to historia i jakże archetypiczna. o wężu, który – mniejsza o to, skąd wyszedł – oferuje swoje porady, jak zostać bogiem, wiemy bez uprawiania medytacji Transcendentalnej. i chyba lepiej go nie budzić. Być może nie zdajemy sobie sprawy, jak cenna okazała się moda na jogę w Stanach.
Cenna na pewno dla sowieckich przywódców. Gdy agenci KGB zorientowali się o tej fali, natychmiast dolali oliwy do ognia, nie poskąpili też grosza na podtrzymanie pasji medytowania. ale po co Sowietom joga na zachodzie? Szczegóły wyjaśnił zbiegły na zachód w 1970 roku agent KGB od dezinformacji, Jurij Biezmienow. To była wojna ideologiczna. Liczono na atomizację społeczeństwa i jego erozję moralną oraz na oderwanie świadomości od ważnych spraw publicznych, jak polityka i gospodarka. Tym celom znakomicie służyła zachodnia moda na wschodnią medytację, która „każe” oderwać się od świata zewnętrznego, a skupić na własnym wnętrzu. Po latach Towarzysze nie mogli wyjść ze zdumienia, że w tak krótkim czasie tak dużo można osiągnąć. ich eksperci dawali 20 lat na „przewrócenie” świadomości społecznej. i rzeczywiście, dziś wiemy, że w połowie lat 80. Rosja planowała wojnę z zachodem.

Dosłownie dzięki Bogu do niej nie doszło, ale to już zupełnie inna historia, o czym pisaliśmy w numerze listopadowym.

Prezes jest nagi

piątek, 01 luty 2013 00:00

Człowiek jest istotą z natury religijną, więc zawsze będzie szukał czegoś lub kogoś, kogo uzna za silnego władcę, pana, swojego Boga, obdarzy go zaufaniem i będzie mu oddawał cześć w jakimś kulcie. Dzikie plemiona znad Amazonki często zachowują jeszcze stare, prymitywne formy religijności, podobnie jak ich całe życie jest prymitywne i nie odbiega zasadniczo od form, w jakich żyli ich przedkolumbijscy przodkowie. Na przykład noszą na szyi jakieś wisiorki, które mają przysporzyć dobrobytu i przynieść szczęście, ochronić przed atakiem dzikiego zwierzęcia czy wrogich duchów. Są to talizmany i amulety. Ich wiara zwana jest fetyszyzmem i należy do pierwotnych form religijności, w której oczywiście brak jakiegoś głębszego teologicznego namysłu. Ci indianie wiedzą, że nie są „panami świata”, że są słabymi, śmiertelnymi ludźmi, a więc odwołują się do sił, które w ich mniemaniu są dla nich opiekuńcze. Myliłby się jednak ten, kto by uważał, że zjawiska fetyszyzmu to w naszych czasach pozostałości występujące jeszcze tylko w głębokiej egzotyce. wcale nie trzeba być Elżbietą Dzikowską ani Wojciechem Cejrowskim, by oglądać je na własne oczy. wystarczy rozejrzeć się wkoło, w biurze, na stacji benzynowej, w kawiarni – wyznawców „cywilizowanego” fetyszyzmu nie brakuje. Co więcej, im wyższą pozycję społeczną ktoś osiąga, tym częściej zakłada taki czy inny amulet lub talizman, choćby wspomnieć tylko o Pierścieniu Atlantów, czerwonej nitce czy oku Horusa. Można nawet powiedzieć, że jest to domeną elit: biznesmeni, aktorzy, politycy, a nawet osoby z pionu nauki i kultury (to rzadkość), co jest dziwne, bo akurat ci ostatni są w sposób szczególny powołani do współpracy z rozumem oraz piętnowania zabobonów i irracjonalizmów.

Czym różni się golas z liśćmi palmy na pupie, dmuchający w piszczałkę, od szanownego prezesa-biznesmena w szykownym garniturze z czerwoną nitką na ręku? Jeden i drugi przywołuje ochronne siły, w które obaj święcie wierzą. Są w tym względzie bardzo podobni. A który z nich postępuje bardziej racjonalnie? Czy łowca małp, który czci totemicznego jaguara, czy może dumny prezes, który też podziwia swego jaguara w garażu i także jest wierzący, bo czasem chodzi „wysłuchać” Mszy niedzielnej. Golas,
postępujący i wierzący tak, jak pozwala mu jego świadomość i wiedza, czy biznesmen z dyplomem wyższej uczelni? który jest bardziej racjonalny?

FANTASTYCZNY PR

wtorek, 01 styczeń 2013 00:00

Złu brakuje światła, to widać. Przed światłem prawdy ono woli się chować w tym, co mroczne. Zapalić światło prawdy można przez czynienie dobra, co jest rozwijaniem prawdziwej, ludzkiej kultury. W przeciwieństwie do zła, które zawsze jest pasożytnicze (ujawniać się może jedynie na tkankach dobra jako jego destrukcja), dobro wymaga trudu i poświęcenia. Ale dlatego jest cenne, czyli warto się o nie starać. Głos tzw. prasumienia słyszy każdy człowiek: „dobro należy czynić, zła unikać”.

Podnoszą się czasem wołania: „nie straszmy Szatanem, piekłem, wiecznym potępieniem”, bo to niechrześcijańskie. Może to i racja: nie straszmy; straszyć można kryzysem gospodarczym, kataklizmem przyrodniczym czy wojną. Diabłem i piekłem nie da się tylko straszyć. Tą rzeczywistością trzeba przerażać, bo to jest jedyna właściwa reakcja normalnego człowieka. O grozie i dramacie śmierci wiecznej mówi Zbawiciel, więc chyba trudno przytomnie utrzymywać, że jest to postawa niechrześcijańska. Dzisiaj, gdy Zły ma tak skuteczny marketing i sprawny PR, tym bardziej o nim należy mówić. Być może ktoś się w porę opamięta…

Kto nie wierzy w istnienie diabła, ten wierzy diabłu. Wierzy jego sugestiom i podszeptom, że nie istnieje. Wystarczy wejść do księgarni czy włączyć telewizor, by się przekonać, jakie style są modne, lansowane i obowiązujące. Style życia i twórczości coraz bardziej przesiąknięte są złem moralnym, którego nie nazywa się już grzechem. Może warto się zastanowić nad powszechną dziś patologią „oswajania” zła, przyznawania mu prawa obywatelstwa wśród tego, co dobre, a nawet chronienia go jakimś przedziwnym immunitetem. Utrwalają się postawy akceptacji zła, nazywania go dobrem, a w konsekwencji jego promocji. Komu na tym najbardziej zależy?

 

 

Najnowsze artykuły

Szukaj...