Legenda chrześcijańska opowiada, że kiedyś Pan Jezus i św. Piotr idąc drogą, minęli wywrócony wóz. Był on ciężki, załadowany po brzegi. Jego właściciel, kupiec, klęczał bezradny, modlił się i wzywał Boga, by wyratował go z ciężkiego położenia. Wędrowcy poszli dalej. Po pewnym czasie ujrzeli innego kupca w podobnej sytuacji. Jego wóz wcale nie był lżejszy i niemożliwe było, aby jeden człowiek mógł go postawić na koła. Mimo to właściciel próbował swój pojazd z różnych stron i na wszelkie sposoby ciągnąć i podważać, by jakoś temu zaradzić. Widać nie tracił nadziei. Jezus skinął na Piotra: Chodź, pomożemy mu. Nie trwało długo, gdy wóz stanął na kołach, a szczęśliwy kupiec zbierał rozsypane resztki towaru. Po dłuższej chwili wędrówki zniecierpliwiony Piotr zapytał:
Mistrzu, dlaczego nie pomogliśmy temu, który prosił Boga o pomoc, tylko temu, który nie dość, że nie prosił, to jeszcze się złościł?
Jezus odpowiedział, że przyczyna jest prosta: pierwszy nie robił nic, by poprawić swą sytuację, zaś tamten, mimo marnych szans, starał się ze wszystkich sił. Bóg pomaga człowiekowi, który coś robi, a nie temu, który liczy, że przyjdzie samo. Post to wyrzeczenie, które przynosi zbawienne skutki i zdrowotne, i duchowe. Jednak, jak każdy trud, wymaga silnej woli i zaangażowania. Niektórym ludziom wydaje się barierą przekraczającą ich możliwości. Jednak nie trzeba rezygnować, bo szczerze podjęty wysiłek będzie zauważony i nagrodzony, choćby właśnie łaską wytrwania w postanowieniu. Bóg w niezauważalny sposób dopomaga utrudzonemu człowiekowi. Dlaczego post odstrasza złe duchy? Ponieważ jest samoograniczeniem, wyrzeczeniem. Człowiek staje pokorny, ze świadomością, że jest prochem. Tu nie ma żadnych związków ze światem demonów. Pokora i uniżenie odstraszają je jak egzorcyzm. Jak pisze hiszpański egzorcysta o. José Antonio Fortea:
Zły doskonale wie, że umartwienie jest mocą przepotężną, jest mocą Krzyża. A moc Krzyża powstrzymuje oddziaływanie Złego na ten świat. (…) Demon wie, że komuś, kto wchodzi na drogę umartwienia, o ile wytrwa, Bóg udzieli daru miłości bardzo obficie. (…) Demon bardziej nienawidzi ascetów niż kościelną hierarchię czy samych egzorcystów. Egzorcysta wypędza jednego, dwa czy tuzin demonów. Człowiek, który się umartwia, powstrzymuje w sposób znacznie potężniejszy wpływ demoniczny na tym świecie.
Post
1. Artur Winiarczyk –Bóg pomaga utrudzonym
2. Świadectwo Anny – Modlitwa za nieprzyjaciół
3. Grzegorz Górny - Footbolowe klątwy
4. Dzięki nadziei chce się bardziej chcieć – z o. dr Bogdanem Kocańdą OFMConv rozmawia Michał Kosche
5. Świadectwo Księdza– Pościć bu poddać się władzy Ducha Świętego
6. dr Wincenty Łaszewski – Naturalne cuda Ojca Pio
7. Kraty Wolności – z siostrami Zakonu Mniszek Kamedułek rozmawia ks. dr hab. Krzysztof Guzowski
8. Jerzy Świdziński – Święty Edward młody król męczennik
9. Przegląd mediów
10. dr Olaf Tupik – Rozum zapatrzony w siebie
11. dr Marcin Jendrzejczak – Antynatalizm przepis na samobójstwo
12. ks. dr hab. Marek Chmielewski - Post
13. dr hab. Krzysztof Leśniewski – Lekkie ciało, lekkie serce. Terapeutyczna wartość postu
14. Juliusz Gałkowski – Kto jest z mojego domu?
15. dr Alfreda Walkowska – Przepisy na zdrowie „nieuczonej” świętej
16. dr Thomas E. Woods Jr – Znak miłości Boga
17. Pytania czytelników
18. Krzysztof Kamiński – Tajemnica skutecznej terapii
19. Pytania czytelników
Ten i inne numery do kupienia w naszym sklepie internetowym.
Jest już też dostępna wersja cyfrowa.
Dzięki łasce Bożej i wsparciu kapłana 20 lat temu rozpoczęłam modlitwę za nieprzyjaciela. To był mój kontratak.
Święta Tereska od Dzieciątka Jezus radziła: Kiedy wobec kogoś odczuwasz trudności, jedynym sposobem odzyskania spokoju jest modlić się za tę osobę i prosić Boga, by nagrodził ją za to cierpienie, które ci sprawia, a św. Ojciec Pio zapewniał: Modlitwa jest najlepszą bronią, jaką posiadamy. Święta Faustyna Kowalska stanowczo wypowiadała się na temat modlitwy: W jakimkolwiek dusza jest stanie, powinna się modlić. Musi się modlić dusza czysta i piękna, bo inaczej utraciłaby swą piękność; modlić się musi dusza dążąca do tej czystości, bo inaczej nie doszłaby do niej; modlić się musi dusza dopiero co nawrócona, bo inaczej upadłaby z powrotem; modlić się musi dusza grzeszna, pogrążona w grzechach, aby mogła powstać. I nie ma duszy, która by nie była obowiązana do modlitwy, bo wszelka łaska spływa przez modlitwę.
Tekst Ewangelii głosi, że Jezus modlił się bardzo wcześnie rano, niejako okradając się ze snu, modlił się także wieczorem po całym dniu głoszenia nauki. Potrzebował ciągłej relacji z Ojcem, aby być z ludźmi. Złożył całe swoje życie w ręce kochającego Ojca. Jego modlitwa była modlitwą zawierzenia. Modlił się przed wyborem apostołów, a także ufnie w Ogrójcu słowami: Ojcze, nie moja wola, lecz Twoja niech się stanie. A czy ja zgadzam się na przeciwności i wypadki losowe w swoim życiu? Jak wygląda moja modlitwa? A może nadszedł czas, aby uwolnić się od swoich ograniczeń, czegoś, co nie pozwala mi cieszyć się życiem?
W mojej modlitwie za nieprzyjaciela każdy dzień to walka i podejmowanie decyzji, bo albo dokonuję pracy nad swoim sercem oraz postępowaniem, albo tkwię biernie i coraz bardziej się pogrążam, czego efektem jest grzech, potem następny upadek, jakiś uszczerbek na psychice, problem ze zdrowiem, zniewolenie, pesymizm itp. Oczywiście, jako osoba wolna miałam do wyboru stosować agresję, oczernianie, zgubne plotkowanie, czyli coś, co oferował mi bliźni. To jednak na pewno nie buduje pozytywnych relacji, tylko pogłębia naszą ciemność. Rzecz jasna, mój pierwszy raz nie był łatwy. Była to modlitwa może trochę na siłę, sucha, a jednak towarzyszy mi do dziś. Tylko dzięki Bożej łasce mogę powiedzieć, że ona mnie wyzwala, zmienia, burzy mój egoizm, pokonuje granice mej ograniczoności i słabości, daje siłę oraz moc. To oznacza, że przemienia całego człowieka, chroni od nienawiści, pozwala spojrzeć na inną osobę z miłosierdziem, bez zawiści, buduje pozytywne relacje, daje pokój... To taki zastrzyk miłości, dar od Pana Boga, który zawiera wszystkie witaminy świata dla biednych i dla bogatych. Czyż to nie fascynujące? To Bóg pierwszy pokazał nam, na czym polega prawdziwa miłość. W Biblii jest mnóstwo przykładów. Co czujemy, gdy modlimy się do Pana słowami „Ojcze nasz”? Czy w ogóle czujemy moc tej modlitwy? Przecież to On wysłuchuje naszych próśb i pragnie, aby przebaczać, błogosławić tych, którzy nas nienawidzą, nie oceniać. Wystarczy przełamać swoją nieśmiałość, podjąć próbę, przekroczyć słabość, schować do kieszeni dumę i zaprosić Pana Boga w te miejsca zranień, a On jako Mistrz zajmie się resztą! Nigdy nie stawia zadań i trudów ponad nasze siły.
Cały artykuł dostępny w wersji papierowej miesięcznika
Świat futbolu jest bardzo przesądny. Wielu piłkarzy, trenerów oraz kibiców wierzy w sprawczą moc gestów, np. nie golą się przed meczem lub zakładają podkoszulki na drugą stronę. Wśród fanów tej dyscypliny sportu niezwykle rozpowszechniona jest też wiara w klątwy…
Dwa zeszłoroczne finały – Ligi Europy oraz Mistrzostw Świata – dały pożywkę dla kolejnej fali dyskusji na ten temat. Najbardziej zacięte spory toczą się dziś w Lizbonie i Buenos Aires.
Klątwa Guttmana
Pierwszym zdobywcą Pucharu Europy Mistrzów Krajowych (obecnie Liga Mistrzów) był Real Madryt, który przez pięć lat z rzędu (1956-60) triumfował w tych rozgrywkach. Zdetronizowała go dopiero w wielkim stylu Benfica Lizbona pod wodzą Bél i Guttmana – węgierskiego trenera żydowskiego pochodzenia. To właśnie on odkrył talent „Czarnej Perły” z Mozambiku, czyli Eusébio, który w 1966 r. zostanie królem strzelców Mundialu w Anglii. Oprócz czarnoskórego snajpera trzon mistrzowskiej drużyny z Lizbony stanowili: bramkarz Costa Pereira, obrońca Germano, pomocnicy Aguas, Jose Torres, Coluna i Cavem oraz napastnicy Simões i Augusto.
W 1961 r. w finale Pucharu Mistrzów w Bernie Benfica zmierzyła się z wirtuozami futbolu z Barcelony, wśród których pierwsze skrzypce grali dwaj emigranci z Węgier: Sándor Kocsis i Zoltán Csibor – członkowie słynnej „złotej jedenastki” Gusztáva Sebesa. Ku zaskoczeniu komentatorów Portugalczycy wygrali 3:2.
Rok później Benfica ponownie doszła do finału. Tym razem jej rywalem na stadionie w Stuttgarcie był wielki Real Madryt. Napastnik tej drużyny, Węgier Ferenc Puskás, strzelił wówczas trzy gole, ale nie wystarczyło to na Orły z Lizbony, które wygrały 5:3.
Po tak efektownych dwóch zwycięstwach Béla Guttman poprosił władze klubu o podwyżkę. Uznał, że skoro uczynił z Benfiki najlepszą drużynę Starego Kontynentu, to należy mu się nagroda. Usłyszał jednak odpowiedź odmowną. Zdenerwowany opuścił więc Lizbonę, a rezygnując z pracy miał oświadczyć: Przez następne sto lat nie wygracie nic w Europie.
Władze klubu nie przejęły się jednak tym zbytnio i na miejsce Guttmana zatrudniły Ferdinando Rierę – szkoleniowca, który w 1962 r. doprowadził reprezentację Chile do zdobycia trzeciego miejsca na Mistrzostwach Świata. Jeszcze tego samego roku czekał go pierwszy finał z Benfiką – walka o klubowy Puchar Interkontynentalny ze zwycięzcą południowoamerykańskiego Copa Libertadores. Naprzeciwko drużyny z Lizbony stanął mistrz Brazylii – Santos São Paolo. Pierwszy mecz na Maracanie zakończył się skromnym z wycięstwem gospodarzy 3:2. Spodziewano się, że rewanż w Portugalii będzie popisem Benfiki. Tymczasem na Estádio da Luz wielki pokaz futbolu dał Pele, który zdobył dla gości trzy bramki. Na 13 minut przed końcem Santos prowadził 5:0. Lizbończycy zdołali strzelić jeszcze dwa gole i zmniejszyć rozmiary porażki, ale puchar powędrował do São Paolo.
Kolejna szansa, by odnieść wielki triumf nadarzyła się już w kolejnych europejskich rozgrywkach klubowych. W 1963 r. Benfica w świetnym stylu, bez żadnej porażki, awansowała do finału Pucharu Mistrzów. Tam czekała na nią ekipa AC Milan, mająca w swoim składzie takich zawodników, jak Gianni Rivera, Cesare Maldini czy Giovanni Trapattoni. Wydawało się, że mecz na stadionie Wembley w Londynie zakończy się trzecim z rzędu zwycięstwem Benfiki w Europie. Do 58. Minuty lizbończycy prowadzili zresztą po strzale Eusébio. Ostatecznie jednak przegrali 1:2 po dwóch trafieniach brazylijskiego napastnika José Altafiniego.
Wtedy jeszcze mało kto przejmował się przepowiednią Guttmana, ponieważ Benfica w tamtych latach grała koncertowo, będąc jedną z najlepszych drużyn świata. W 1965 r. znów awansowała do finału Pucharu Europy, gdzie jej przeciwnikiem ponownie okazał się klub z Mediolanu. Tym razem był to jednak Inter, prowadzony przez argentyńskiego szkoleniowca Helenio Herrerę, twórcę stylu gry zwanego catenaccio. Tak się złożyło, że mecz odbywał się na stadionie San Siro w Mediolanie, a więc Włosi występowali u siebie. Portugalczycy zagrali ofensywnie, ale ataki utrudniał im nieustannie padający deszcz. Inter ograniczał się do obrony i sporadycznych kontr. Po jednej z nich bramkę w 43. Minucie zdobył Jair. Taki wynik utrzymał się do końca, mimo ambitnych prób lizbończyków, by zmienić niekorzystny rezultat.
Kolejna szansa na zdobycie Pucharu Europy pojawiła się w 1968 r., gdy Benfica zmierzyła się w finale z Manchesterem United, prowadzonym przez Matta Busby’ego. Mecz rozgrywany na stadionie Wembley zakończył się w regulaminowym czasie remisem 1:1. O wszystkim zadecydowała więc dogrywka. Lepiej kondycyjnie przygotowani okazali się piłkarze brytyjscy to oni strzelili aż trzy bramki, zapewniając sobie pierwszy triumf w rozgrywkach. Trener Ferdinando Riera po raz czwarty w ciągu sześciu lat musiał przełknąć musiał gorycz porażki.
Wkrótce potem karierę skończyła generacja portugalskich piłkarzy, która zdominowała dekadę lat sześćdziesiątych, zdobywając m.in. trzecie miejsce na Mundialu w 1966 r. Dla futbolistów z Lizbony zaczęły się chude lata. Powrót do dawnej świetności nastąpił dopiero w latach 80. Międzynarodowe triumfy święciła jednak reprezentacja Portugalii oraz drużyna FC Porto, natomiast Benfikę omijały sukcesy. W 1983 r. Orły z Lizbony awansowały do finału Pucharu UEFA, gdzie spotkały się z Anderlechtem Bruksela. W dwumeczu lepsi okazali się Belgowie, którzy wygrali 1:0 i zremisowali 1:1.
Najbliżej przełamania klątwy Guttmana futboliści Benfiki byli w 1988 r. Dotarli wówczas do finału Pucharu Europy, gdzie w Stuttgarcie zmierzyli się z ekipą PSV Eidhoven, trenowaną przez Guusa Hiddinka. Po nudnym meczu i dogrywce wynik brzmiał 0:0. Zwycięzcę miały więc wyłonić rzuty karne. Pięciu pierwszych zawodników z jednej i drugiej drużyny wykonywało je bezbłędnie. Rozstrzygnięcie przyniosła dopiero szósta seria, w której holenderski bramkarz Hans van Breukelen obronił strzał portugalskiego obrońcy António Veloso.
Dwa lata później Benfica stanęła przed kolejną szansą na triumf, gdy w finale Pucharu Europy w Wiedniu starła się z AC Milan. Drużyna z Mediolanu była wtedy jedną z najlepszych drużyn świata, a o jej sile decydowało fenomenalne trio Holendrów: Marco van Basten, Ruud Gullit i Frank Rijkaard. Ten ostatni strzelił jedyną bramkę w meczu i puchar znów trafił do Włoch.
Ta seria przegranych meczów finałowych spowodowała, że wśród komentatorów sportowych w Portugalii rozgorzała dyskusja na temat klątwy Guttmana. Zastanawiano się, czy można ją w ogóle odwołać, skoro węgierski trener zmarł w 1981 r. Nie zabrakło jednak również głosów, że wiara w tego rodzaju fatum jest zabobonem i najlepszą odpowiedzią Benfiki może być zdobycie któregoś z europejskich laurów.
Okazja taka pojawiła się ostatnio dwukrotnie. W 2013 r. w finale Ligi Europejskiej (dawniej Puchar UEFA) w Amsterdamie lizbończycy zmierzyli się z drużyną Chelsea Londyn. W składzie Benfiki pojawił się tylko jeden Portugalczyk (André Almeida), zaś resztę stanowili gwiazdorzy z innych krajów, m.in. z Brazylii (Luisao), Argentyny (Garay), Hiszpanii (Rodrigo), Paragwaju (Cardozo) czy Serbii (Matić). Po 90 minutach gry było 1:1, jednak w dogrywce jedyną bramkę zdobyła Chelsea.
W tym roku Benfica ponownie dotarła do finału Ligi Europejskiej, po drodze eliminując m.in. Tottenham i Juventus. Decydujący mecz z Sevillą FC odbył się na stadionie w Turynie. Statystycy przekonywali, że tym razem klątwa Guttmana może zostać przełamana, ponieważ swe jedyne dwa finałowe zwycięstwa w historii Portugalczycy odnieśli walcząc z drużynami hiszpańskimi (w 1961 z Barceloną i w 1962 z Realem Madryt). Liczono, że historia może się powtórzyć w starciu z klubem ze stolicy Andaluzji. Mecz w regulaminowym czasie zakończył się bez bramek, podobnie dogrywka. Doszło więc do serii rzutów karnych. Lepiej wykonywali je jednak zawodnicy z Sewilli, którzy zwyciężyli 4:2. W ten sposób Benfica przegrała swój dziewiąty z rzędu klubowy finał.
Pragnę podzielić się moim doświadczeniem postu, aby po pierwsze podziękować Panu Bogu za Jego łaskawość i miłosierdzie, a po drugie by to świadectwo pomogło wielu kapłanom i świeckim w odnalezieniu potęgi Ducha Świętego, który jest władny zapanować nad naszym życiem i je cudownie przemienić, jeśli je powierzymy Bogu.
Było to w roku 2009, tydzień przed Wielkim Postem, w drugiej połowie lutego. Przeżywałem wtedy szczególnie trudny czas w moim życiu, bo nagromadziło się tak wiele spraw, że bez modlitwy nie byłbym w stanie ich udźwignąć. Był to okres, kiedy żyłem treściami Dziejów Apostolskich i zawartymi w nich opisami tego, jak Duch Święty ujawniał przeogromną swoją moc w działaniu i prowadzeniu Kościoła. Drugi kluczowy tekst stanowił Dzienniczek ś w. Faustyny, w którym z nalazłem zachęty do podjęcia postu. To były dwie lektury, które mnie wówczas wzmacniały i oświecały mi drogę.
Oddałem się Panu
Widząc, iż nie mogę jedynie częściowo należeć do Pana, postanowiłem nie tylko oddać Mu swoje życie, ale i wyrzec się wszystkiego, by odtąd podlegać pod Jego władzę. Tamtego pamiętnego dnia poszedłem przed Najświętszy Sakrament – byłem sam na sam z Panem – i z głębi duszy, z całym bólem i we łzach powiedziałem Jezusowi: Ja nie chcę należeć do siebie. Ja chcę należeć do Ciebie! Oddaję się Tobie całkowicie. Oddaję wszystko, co kocham i co daje mi przyjemność. Oddaję moje przywiązanie do świata i do rzeczy materialnych. Władaj mną. Wolałbym w tej chwili utracić wszystko niż Ciebie. Wołałbym umrzeć, niż zostać sam ze swoimi grzechami i słabościami. Jestem gotów mieszkać pod schodami, jeśli ktoś będzie chciał, bym się wyrzekł Ciebie i Twojej prawdy. Proszę Cię, abyś przyjął moją ofiarę. Rezygnuję z tego, co zaspokaja moje zmysły i moje ambicje. I podejmuję post. Wówczas prosiłem Pana Jezusa, by przyjął moje wyrzeczenia. A były one następujące: dwa razy w tygodniu, w środę i piątek, post tylko o płynach; odnowiłem przyrzeczenie abstynenckie, które podjąłem kilka miesięcy wcześniej w intencji ludzi zniewolonych nałogami; zrezygnowałem ze słodyczy, ciast, cukru oraz z kawy, którą bardzo lubiłem. Dodam, iż w duchowym skupieniu pomogło mi zrezygnowanie ze słuchania muzyki rozrywkowej oraz z oglądania telewizji. Wówczas zresztą odbiornik telewizyjny milczał u mnie od dwóch lat. Z kolei po złożeniu tych obietnic poprosiłem Ducha Świętego, aby opanował moje zmysły i uzdrowił moją wolę.
Całość artykułu dostępna w papierowej wersji miesięcznika
Pewnego dnia do kościoła w San Giovanni Rotondo weszła kobieta z walizką w ręku. Zajęła miejsce w kolejce do spowiedzi u Ojca Pio. Kiedy przyszła jej kolej, stanęła przed konfesjonałem i płacząc, otworzyła walizkę. W środku znajdowało się ciało półrocznego dziecka…
Kobieta jechała do San Giovanni Rotondo z chorym synkiem, ale ten zmarł w podróży. Zdecydowała się nie zawracać z drogi. Jechała przecież z nadzieją, że Padre Pio uzdrowi jej dziecko. Może „uzdrowi” nawet martwe? Kiedy stanęła przed świętym, było w niej tyle smutku, ile pomieści się w matczynym sercu, gdy traci ono bezcenny skarb – ukochane dziecko. Ale była w niej też wielka wiara w cuda potężniejsze od śmierci. Święty kapucyn nie powiedział ani słowa. Wziął delikatnie w swe ręce ciało dziecka i zaczął się modlić. Przez chwilę nie był tu, w San Giovanni… Rozmawiał z Bogiem… Kilka chwil później odetchnął głęboko i otworzył oczy. Dlaczego tak lamentujesz, kobieto? Czy nie widzisz, że Twój syn śpi? Kobieta ujrzała, że pierś dziecka unosi się miarowo: jej synek żyje! Oddycha!
Cudotwórcze źródło
Badacze życia św. Ojca Pio przytaczają wiele podobnych cudów. Niektórzy pytają o źródło mocy, którym dysponował święty z Pietrelciny. Odpowiedź przynosi sam Padre Pio. Wystarczy wejść w jego codzienne życie. Wówczas spotykamy człowieka prowadzącego niezwykle głębokie życie modlitwy. Napotykamy na… umartwienia i post – są one stałą jego życia. Sprawiają, że człowiek zamieszkuje w rzeczywistości cudów tak naturalnych, jak naturalny jest fakt istnienia Boga. Post – czy to on stanowi cudotwórcze źródło? Nie jest to w pełni prawda, dopóki nie wskaże się na najważniejszy składnik recepty Ojca Pio. A jest nim Eucharystia.
Asymilacja
Nieprawdą jest, że Ojciec Pio żył o chlebie i wodzie albo spożywał tylko odrobinę warzyw i pił kilka łyków soku z cytryny. Jadł wszystko, a le w bardzo małych ilościach. Pościł każdego dnia. Zdaniem jego współbraci jadł jedną piątą tego, co je normalny mężczyzna. Jadł wszystko: makaron, ser, groszek, owoce, wątróbkę, itd., i, jak wszyscy porządni Włosi, szklaneczkę wina. Bywało, że z przyjemnością zjadał podsmażaną kiełbasę i suszoną szynkę. Wszystko jednak w ilościach śladowych. Zwykle przesuwał swoją porcję w stronę siedzącego obok współbrata, a gdy ten się wzbraniał, Ojciec Pio mówił z uśmiechem: Corragio! (Odwagi!). Zdaniem wszystkich lekarzy, którzy zajmowali się Ojcem Pio, ilość spożywanych pokarmów nie była wystarczająca, by mógł żyć i pracować. Tymczasem on nawet nie był szczupły. Co więcej, bywały sytuacje, kiedy zaatakowany wirusem żołądek nie pozwalał mu przyjmować niczego przez wiele dni. Pił tylko kilka łyków wody, a mimo to nie tracił na wadze. Podczas jednego z ataków choroby, w szóstym dniu głodówki, dr Guglielmo Sanguinetti odnotował przybranie na wadze o trzy kilogramy. – Jak może Ojciec nie tracić na wadze, kiedy pości? – pyta dr Sanguinetti. – Asymilacja – odpowiada zakonnik. – Ale tu nie ma nic do asymilacji, skoro Ojciec nic nie je! – upiera się lekarz. – Przecież każdego ranka przyjmuję Komunię Świętą – mówi kapucyn. – Nie, nie przekona mnie Ojciec! Musi Ojciec gdzieś chować jedzenie i w ten sposób mnie oszukuje – dr Sanguinetti nie daje za wygraną. – Nic nie jem, czego pan jest świadkiem. Musimy jednak mieć na uwadze przypowieść o siewcy. Ziarno padło na dobrą ziemię i wydało plon stokrotny. Jak pan widzi, moja ziemia jest dobra i przyniosła obfite plony – spokojnie odpowiada Ojciec Pio. – Bardzo ładnie. To sprawy duchowe. Co duch ma wspólnego z ciałem? – pyta droktor. – To robi Zbawiciel, nie ja. To Zbawiciel działa we mnie.
Widzenia i stała obecność Maryi
Ojciec Pio wielokrotnie powtarzał, że to, co jest w nim dobre, stanowi owoc pracy Matki Najświętszej, która go nie opuszcza, cierpliwie pielęgnując i oczyszczając jego duszę. Miał powody, by tak sądzić. Już od piątego roku życia Maryja towarzyszyła mu poprzez widzenia. Te spotkania były dla niego tak oczywiste, jak spotkania z innymi ludźmi. Był przekonany, że wszyscy ludzie w podobny sposób doświadczają bliskości Matki Bożej. Gdy zaczął podejrzewać, że została mu dana szczególna łaska, zapytał ojca Agostino, swego kierownika duchowego: Czy nie widzisz Matki Bożej? Otrzymawszy negatywną odpowiedź, nie dowierzając temu, co usłyszał, dodał: Mówisz tak przez świętą pokorę? A Maryja rzeczywiście była z Ojcem Pio zawsze! Klasztorni kronikarze odnotowali, że pewnego razu dwaj współbracia świętego, żartując sobie, zapytali go: Ojcze, powiedz nam prawdę, czy Matka Boża jest teraz w twoim pokoju? Święty popatrzył na nich zdziwiony i zaraz odparł z uśmiechem: Jacy jesteście niemądrzy! Powinniście to pytanie postawić inaczej i zapytać, czy Ona kiedykolwiek opuściła mój pokój.
Cały artykuł dostępny w wersji papierowej miesięcznika
18 marca 978 roku pod zamek Corfe w Dorset podjechał młodzieniec. Przy bramie powitała go macocha, racząc spragnionego miodem. Wtedy nasłany przez nią zabójca zadał mu cios nożem. Spłoszony koń ruszył w pole, wlokąc za sobą jeźdźca, którego noga utknęła w strzemieniu. Ciało ofiary uderzało o ziemię, a kości pękały jedna po drugiej… Wkrótce potem jeździec zmarł.
Ofiarą tego mordu był Edward, młodziutki (urodzony ok. 962 roku) król Anglii, syn Edgara I Spokojnego. Na tronie zasiadł tuż po śmierci swego ojca, mając zaledwie 13 lat. Wielu upatrywało w nim wspaniałego władcę. Jak podaje jedno z wczesnych źródeł, Edward byłmłodzieńcem bardzo pobożnym i doskonale wychowanym, dobrym i prowadzącym święte życie. Nade wszystko kochał Boga i Kościół. Był hojny dla biednych i opiekuńczy względem dobrych, obrońcą wiary w Chrystusa, naczyniem pełnym wszelkiej cnotliwej łaski. Zaletami tymi młody monarcha wykazał się zaraz po objęciu władzy, ponieważ właśnie wtedy nawiedziła Anglię klęska głodu. Z pewnością król oraz jego dwór uczynili wiele, aby wesprzeć pokrzywdzonych. Inaczej nie zachowałyby się tak pochlebne wspomnienia
Dlaczego został zamordowany?
Młody król miał wielu wrogów, a tuż po śmierci jego ojca powstał wśród możnych konflikt o to, który z synów zmarłego władcy ma zasiąść na tronie: czy – zgodnie z tradycją – Edward (pierworodny, choć urodzony jeszcze przed koronacją Edgara), czy młodszy Ethelred, za którym przemawiały względy formalne, tylko on bowiem urodził się z pary królewskiej? Kandydaturę Edwarda przeforsował arcybiskup Canterbury Dunstan, który wraz z arcybiskupem Yorku Oswaldem oraz innymi biskupami i opatami dokonał wyboru, zwieńczonego namaszczeniem Edwarda na króla Anglii. Nie wszyscy jednak zgadzali się na prokościelną politykę władzy. Zaczął się czas chaosu, potęgowany atakami na klasztory i zmuszaniem mnichów do ucieczki. Kraj stanął w obliczu wojny domowej. Młody król Edward, wspierany autorytetem arcybiskupa Dunstana, postulował pozostawienie prawa w takim kształcie, w jakim obowiązywało ono za czasów jego ojca. Ta nieprzejednana postawa rozsierdziła jego przeciwników, którzy postanowili go zgładzić, a tron przekazać jego niespełna dziesięcioletniemu bratu. Było to równoznaczne z przejęciem władzy przez opozycyjny obóz, a król dziecko stałby się marionetką w jego rękach.
Cuda św. Edwarda
Nasuwa się pytanie, dlaczego Kościół czci Edwarda jako świętego męczennika, choć w rzeczywistości nie zginął on za wiarę? Otóż Edward zginął z rąk osób działających nie tylko z pobudek politycznych, lecz również religijnych, ponieważ wielu nie mogło darować królowi jego wyraźnej postawy prokościelnej. Ważniejsze jednak w tym przypadku są cuda, które odnotowano zaraz po śmierci Edwarda oraz w wiekach późniejszych, aż do czasów nam współczesnych. Zabójcy króla potajemnie pochowali ciało zamordowanego na pobliskich moczarach. Wkrótce jednak odnaleziono je i przeniesiono do kościoła w Wareham, a następnie z wielkimi honorami do opactwa Shaftesbury. Od samego początku przy szczątkach zmarłego zaczęły dziać się nadzwyczajne zdarzenia. Mówi się o cudzie, który zdarzył się w chatce, gdzie złożono ciało króla. Przebywająca tam niewidoma kobieta w obecności zmarłego odzyskała wzrok. Właściwości lecznicze ma też mieć strumyk, do którego spadł z konia umierający Edward. Zaraz po śmierci władcy zjeżdżali się tam ludzie, a niejeden niewidomy po przemyciu swych oczu w strumieniu odzyskiwał wzrok. Przy przenoszeniu relikwii z kościoła w Wareham do klasztoru w Shaftesbury uzdrowionych zostało dwóch paralityków. Królowa Elfryda podobno zrozumiała swój grzech i ostatnie lata życia spędziła w klasztorze w Wherwell, pokutując i umartwiając swe ciało. Mogłoby to potwierdzać jej odpowiedzialność za śmierć świętego. Król Ethelred, koronowany krótko po śmierci Edwarda, długo opłakiwał śmierć brata. W 1001 r. w statucie, przekazującym siostrom zakonnym z Shaftesbury miasteczko Bradford nad rzeką Avon, napisał, iż jest to dar dla Chrystusa i Jego świętego, a mianowicie mojego brata Edwarda, którego sam Pan obdarzył łaskawie radością czynienia wielu znaków cnoty w dniach, kiedy przelano jego krew. W tym samym roku odbyła się też uroczystość podniesienia trumny z relikwiami na wyższy poziom, by bardziej ją wyeksponować i by była lepiej widoczna dla wiernych. Przy tej okazji została otwarta, a z jej wnętrza wydobył się wspaniały zapach. W 1008 r. Kościół angielski uroczyście i oficjalnie uznał króla Edwarda za świętego męczennika.
Całość artykułu dostępna w wersji papierowej miesięcznika
Stwórcą człowieka jest człowiek – to teza humanizmu ateistycznego. Zakłada on wiarę w ludzki rozum jako niemal boską siłę zdolną uczynić człowieka wolnym. Według zwolenników tego poglądu Bóg miałby prowadzić do zniewolenia, dlatego forsują oni hasło: wolność albo wiara.
We współczesnym świecie co krok rezygnuje się z wizji człowieka podporządkowanego. Niestety, nawet związek małżeński jest interpretowany negatywnie w imię absolutnej wolności jednostki, co tak naprawdę jest triumfem egoizmu i utylitaryzmu. W zamian narzuca się ideę obywatela nowoczesności, wyzbytego korzeni i tego, co trwałe. W miejsce tradycyjnych wartości człowiek nowoczesny ma zagwarantowaną swobodę w odczuwaniu, przeżywaniu i „myśleniu inaczej”. W tym kontekście należy rozpatrywać ateizm i jego szerokie oddziaływanie. Wymownie brzmią słowa Czesława Miłosza, pochodzące ze znanego eseju „Zniewolony umysł”:
Dopiero w połowie dwudziestego wieku mieszkańcy wielu krajów europejskich zyskali, w sposób na ogół przykry, świadomość, że zawiłe i zbyt trudne dla przeciętnego śmiertelnika książki filozoficzne mają wpływ całkiem bezpośredni na ich losy.
Tradycja ateistyczna wraz z diaboliczną pychą już dawno zamieszkała w mowie potocznej oraz przyzwyczajeniach. Można ją spotkać w wypowiedziach gwiazd kina i muzyki oraz w słowach zwykłych ludzi na ulicy. Jest treścią żywą i właśnie dlatego tak skutecznie kształtuje współczesną wyobraźnię.
Antyteizm i Steve Jobs
Jeden z najbardziej podziwianych wizjonerów nowoczesnych technologii, Steve Jobs, wygłaszając na Uniwersytecie Stanforda trzy wzruszające historie ze swojego życia, powiedział: Wasz czas jest ograniczony, więc nie marnujcie go, żyjąc cudzym życiem. Nie wpadajcie w pułapkę dogmatów, żyjąc poglądami innych ludzi. Nie pozwólcie, żeby hałas cudzych opinii zagłuszył wasz własny wewnętrzny głos. I najważniejsze – miejcie odwagę kierować się sercem i intuicją. Człowiek to klucz do zrozumienia rzecz y w istości – uważał Jobs. Każda osoba sama powinna się „tworzyć”. Szef korporacji Apple cały swójprodukt opatrzył taką właśnie opowieścią. Umiejętnie przeplecione maksymy buddyzmu zen połączone z przesłaniem buntowników pokolenia ’68 – oto orędzie mainstreamowego produktu z nadgryzionym jabłkiem w logo. Steve Jobs to dobry przykład ideologa technologii, który w swoim życiu zrealizował większość rewolucyjnych ideałów. W młodości zerwał z mieszczańską tradycją bezpiecznego życia i ostentacyjnie zwrócił się ku naturze oraz wschodnim praktykom religijnym, a projekty własnych produktów oparł na prostocie – cnocie nieosiągalnej w dzisiejszym świecie. Istnieje jednak drugie dno tej powierzchownej świetności. Na olbrzymią popularność Jobsa wpłynęła sprzedaż. Jego produkty nie są tylko urządzeniami mobilnymi, to w jakiś sposób identyfikatory „bycia fajnym”, dowody odpowiedniego czucia, przeżywania. „Bycie fajnym” to kolejny wyznacznik określający człowieczeństwo. Samouwielbienie rozumu zaproponowane przez Jobsa, polegające na identyfikowaniu człowieka przez urządzenia, bardzo czytelnie wpisuje się w tę tendencję. Jest to fenomen, którego genezy należy szukać dużo wcześniej i w zupełnie innym miejscu.
Karol Marks – wirtuoz antyteizmu
Narastająca od późnego średniowiecza niechęć do chrześcijaństwa osiągnęła apogeum w XIX w. Ekspansja humanizmu ateistycznego oraz jego dramatyczne skutki dla naszej cywilizacji – bo z niego zrodziły się: nazizm i komunizm stalinowski – polegał między innymi na braku wyraźnego sprzeciwu wobec tego poglądu. To zdumiewające – zauważa Michael J. Buckley SJ, autor książki „Ateizm w sporze z religią” – że wspomniane zaćmienie wpłynęło na wszystkie warstwy społeczne w Europie, od robotników po burżuazję oraz intelektualistów, a umocniwszy się, rozprzestrzeniło się ono na XX stulecie z siłą niemającą sobie równej od czasu protestanckiej reformacji. U podstaw tych przemian stało kilku intelektualistów. Przesadne dowartościowanie rozumu można zauważyć u Karola Marksa. Zdumiewa jego pewność wobec własnych koncepcji. Swoją wizję zmiany społeczeństwa oparł on na złych wartościach. Nienawiść do wszystkiego, co pochodzi od Boga, nie mogła przynieść dobrych owoców. Odnowa społeczeństwa ma zatem w założeniu poważny defekt. Jest nim chęć zemsty uciskanych robotników na właścicielach fabryk. Filozofowie rozmaicie tylko interpretowali świat – twierdził – idzie jednak o to, aby go zmienić. Doktryna Marksa to filozofia buntu i radykalnej zmiany. Próżno jednak tu szukać rozwiniętej filozofii człowieka. Osoba ludzka jest w niej narzędziem osiągnięcia celu społecznego – likwidacji wyzysku oraz klasy wyzyskującej.
Cały artykuł dostępny w wersji papierowej miesięcznika
Wyznawcy nurtu myślowego zwanego antynatalizmem mówią wprost: życie ludzkie jest niepożądane, a prokreacja to zło. Niektórzy zalecają wręcz samobójstwo, a aborcję uważają za świętość. To oni doprowadzają poglądy tzw. Umiarkowanych zwolenników aborcji i eutanazji – odwołujących się do mniejszego zła – do logicznej konkluzji.
Antynatalizm to dalekie echo poglądów starożytnych sekt gnostyckich, filozofów takich jak Artur Schopenhauer czy buddyzmu. Jak pisał Hari Singh Gour w książce „The Spirit of Buddhism”, nauki Buddy skupiają się na unikaniu cierpienia, a to jest możliwe poprzez wstrzymanie się od prokreacji. Jeśli w cierpieniu nie dostrzegamy żadnej wartości pozytywnej, to istotnie jawi się ono jako czyste zło, które należy odrzucić wraz z samym cierpiącym.
Ludzie cierpią – lepiej więc, by się nie rodzili
David Benatar, filozof z południowoafrykańskiego Uniwesytetu Kapsztadzkiego, w swojej książce „Lepiej nie istnieć – o szkodzie egzystencji” („Better Never to Have Been: The Harm of Coming into Existence”) twierdzi, że przychodzenie na świat jest zawsze poważną szkodą, prokreacja jest w każdym przypadku zła, podobnie jak wstrzymanie się od dokonania wczesnej aborcji. Jako najlepsze rozwiązanie jawi mu się totalny zakaz prokreacji i wyginięcie ludzkości. Jak jednak zauważa polemizująca z Benatarem publicystka Quentin S. Crisp, antynatalizm zakłada, że cierpienie nieuchronnie przewyższa radość. Problem zwolennika tego poglądu polega więc na tym: co począć w sytuacji, w której widzi się radość, szczęście innego człowieka? Przecież każda taka radość odwraca ludzi od „szczytnego” celu antynatalizmu – wyginięcia ludzkości. W efekcie zniechęca do jego realizacji. Dlatego też antynatalista nie może współodczuwać radości z innymi, a jedynie propagować filozofię smutku. Co więcej, argumentuje Crisp, dla normalnego, cywilizowanego człowieka rasizm jest niemoralny. Historia uczy, że prowadzi on do komór gazowych i holocaustu. Tymczasem dziś szanowani zachodni intelektualiści w białych rękawiczkach głoszą coś więcej niż rasizm: postulat zniszczenia wszystkich ras – w tym swojej własnej.
Logiczna konsekwencja liberalizmu
Dość popularne wśród antynatalistów jest także twierdzenie, że płodzenie dziecka… stanowi wyraz przemocy względem niego i naruszenie jego autonomii. Dziecko bowiem jest nieświadome, nie prosi się na świat, bo przed spłodzeniem nie istnieje. Narodziny dokonują się zatem bez jego zgody, co jest zaprzeczeniem liberalnie rozumianej wolności. Nie dziwi więc, że często osoby o poglądach radykalnie liberalnych wyznają antynatalizm. Bentar przyznaje się do ideologii libertarianizmu – radykalnego, anarchistycznego (bądź bliskiemu anarchizmowi) nurtu zakładającego absolutną wolność człowieka i równie absolutne prawo własności. U nas wyznawcą tych poglądów jest chociażby Tomasz Czapla-Kelthuz, czemu daje wyraz w swoich mrocznych piosenkach. Jak pisze Ireneusz Stolarski na łamach portalu tworzywo-online.pl, jego płyta ukazuje nihilistyczną i antynatalistyczną wizję. Wzywa do porzucenia istnienia, aby uniknąć cierpienia. Takie są konsekwencje liberalnej etyki. Jej zastosowanie to nie tylko zgoda na homoseksualizm, aborcję i eutanazję, ale wręcz zaprzeczenie – jako „nie wolnościowemu” – samemu przetrwaniu ludzkości.
Całość artykułu dostępna w wersji papierowej miesięcznika
Jakiś czas temu czytałem tekst o diecie Daniela. Jej twórcy powołują się na Pismo Święte. Czym dokładnie jest ta dieta?
Dieta Daniela jest to dieta owocowo-warzywna, a jej pierwowzorem – jak wskazuje sama nazwa – jest tzw. post Daniela. W księdze poświęconej temu prorokowi czytamy: Daniel powziął postanowienie, by się nie kalać potrawami królewskimi ani winem, które król pijał. (…) Daniel (…) powiedział do strażnika (…): „Poddaj sługi twoje dziesięciodniowej próbie: niech nam dają jarzyny do jedzenia i wodę do picia. Wtedy zobaczysz, jak my wyglądamy, a jak młodzieńcy jedzący potrawy królewskie i postąpisz ze swoimi sługami według tego, co widziałeś”. Przystał na to żądanie i poddał ich dziesięciodniowej próbie. A po upływie dziesięciu dni wygląd ich był lepszy i zdrowszy niż innych młodzieńców, którzy spożywali potrawy królewskie. Strażnik zabierał więc ich potrawy i wino do picia, a podawał im jarzyny (Dn 1, 8. 11-16).
Jak to działa?
W Polsce prekursorką postnej diety była doc. dr hab. Kinga Roszkowska-Wiśniewska, a od wielu lat zaleca ją dr Ewa Dąbrowska. Dieta ta przypomina sposób leczenia żywnością, jaki na przełomie XIX i XX wieku stosował w szwajcarskiej klinice dr Maximilian Bircher-Benner. Powszechne w naszych pokarmach przetworzone produkty spożywcze, zawierające szkodliwe dodatki, psują zdrowie, powodują ubytki witamin i pierwiastków, a na ich miejsce wprowadzają toksyny, zakłócające pracę wszystkich organów. Najzdrowszy jest pokarm w stanie naturalnym, jadany z umiarem. Przejadanie się i nadmiar białka zwierzęcego są przyczynami większości chorób cywilizacyjnych, takich jak: otyłość, choroba wieńcowa, cukrzyca, wysoki poziom cholesterolu, miażdżyca, alergie. Istotą leczniczego działania głodówki jest ograniczenie węglowodanów i wykluczenie pokarmów wprowadzających toksyny. W organizmie zaczyna działać endogenne (wewnętrzne) żywienie, polegające na zużywaniu przez organizm własnych tkanek. Najpierw spalane są zbędne złogi tłuszczu i zwyrodniałe komórki. Zużycie uszkodzonych komórek powoduje powstawanie nowych. W ten sposób organizm się odmładza, ustępują też choroby. Krew oczyszcza się z kompleksów immunologicznych blokujących komórki odpornościowe, mogące rozpoznawać własne i obce bakterie. Nawiasem mówiąc, taki stan wyjaśnia podatność osób przekarmionych lub źle odżywianych na infekcje, zwyrodnienia stawów, alergie, a nawet powstawanie nowotworów.
W Domu Ojca Pio
Jednym ze zwolenników metody dr Dąbrowskiej był franciszkanin o. Albin Sroka (1937-2012), wielki czciciel świętego o. Pio. Zasługą o. Sroki jest utworzenie w Radawie k. Jarosławia Ośrodka Profilaktyczno- -Rehabilitacyjnego im. o. Pio. Każdego roku do Radawy przyjeżdża 1500 kuracjuszy. Oczyszczenie organizmu następuje dzięki diecie sokowej, owocowo-warzywnej lub makrobiotycznej (odpowiedniemu łączeniu pokarmów). Jak twierdzi dr Dąbrowska, do pełnego wyzdrowienia trzeba od cztero- do sześciotygodniowej kuracji, jednak nawet dwa tygodnie dają efekty, choćby w postaci ubytku zbędnych kilogramów. W dokumentacji lekarskiej ośrodka, a także w księdze pamiątkowej można znaleźć opisy przykładów wyleczenia. Są też świadectwa osób, które odstawiły długo zażywane leki i w wyniku stosowania diety uniknęły poważnych operacji, jak wstawienie bajpasów czy amputacja nóg. Zgodnie z zasadami diety Dąbrowskiej w posiłkach stosuje się następujące składniki: marchew, burak, seler, rzodkiew, pietruszka, chrzan, kapusta, kalafior, cebula, czosnek, por, ogórki świeże i kiszone, kabaczek, brokuł, dynia, pomidor, papryka, jabłka, grapefruit, cytryna. Białko roślinne, w przeciwieństwie do zwierzęcego, jest lekkostrawne, a pokarmy zawierają błonnik usprawniający działanie układu trawiennego, oczyszczający jelita. Posiłki złożone wyłącznie z surowych oraz gotowanych owoców i warzyw zmniejszają powstawanie wolnych rodników uszkadzających białka, tłuszcze i kwasy nukleinowe komórek w organizmie. Dostarczane są „zamiatacze” wolnych rodników, jak beta-karoten i witaminy C czy E, a do tego mikroelementy aktywizujące mechanizmy obronne. Oto tajemnica skuteczności terapii. Chociaż – nie całkiem…
Jedność ciała i ducha
Post to okres wyrzeczeń, zapanowania nad przyzwyczajeniami. Zmiany w sposobie odżywiania, odtruwanie organizmu i rezygnacja z ulubionych potraw czy nawyków wpływają na przemiany duchowe. Jak podkreśla Ewa Dąbrowska, ważną częścią procesu przywracania zdrowia jest równoczesne leczenie ciała i ducha. Jeśli procesowi oczyszczania organizmu towarzyszy pogłębione życie religijne, wraca równowaga psychiczna, nadchodzi czas refleksji nad dotychczasowym niezdrowym życiem. Bywa, że czas postu prowadzi do nawrócenia. Przyjeżdżający tu księża znają takie przypadki.
Dr Hunter Baker profesor nauk politycznych na Union University w Jackson (Tennessee, USA).
Autor głośnej książki „The End of Secularism” (2009). Laureat (2011) prestiżowej nagrody Michael Novak Award przyznawanej przez Acton Institute.
profesor fizyki na uniwersytecie w Delaware, USA
autor książek, publicysta.