Rzeczywiście, takich świętych jest na świecie garstka – i Bogu dzięki, że nie więcej. Chyba można zrozumieć przekonanie zwykłego człowieka, że nie dla niego osiągnięcie takiej świętości.
Takie pojęcie świętości wynika z przesądów, a może nawet z zabobonów. Na pewno stoi za nim niewiedza i fałsz. Dlatego nic dziwnego, że jest bardzo na rękę siłom przeciwnym Bogu. Utwierdza u chrześcijan poczucie niezrozumienia i opuszczenia przez Boga. Dlatego kultura masowa chętnie podejmuje ten trop, mając nadzieję usprawiedliwić swe często grzeszne przesłanie. Jednocześnie łatwo świętość ośmiesza, pokazując, że to tylko forma na pokaz – a więc święty to świętoszek.
Duch Święty głosem Soboru Watykańskiego II podpowiada co innego. Mówi, że świętość jest powołaniem każdego człowieka. I wcale nie wymaga wyzbycia się jego ludzkiej natury, zanegowania materialnych potrzeb, oderwania się od ziemi. Wręcz przeciwnie – to właśnie „życie w chmurach” jest niezgodne z duchem Ewangelii. To, że człowiek musi być wolny, nie oznacza, że wyzwolony z ludzkiej konstrukcji.
Sfera materialna ciągnie w swoją stronę, duchowa w przeciwną. Wolą Bożą jest, by człowiek w takich właśnie okolicznościach walczył i wygrywał. Skoro tego od człowieka oczekuje, to na pewno nie jest to ponad ludzkie siły, Bóg wie przecież lepiej od nas.
Na ile człowiek jest spadkobiercą wcześniejszych pokoleń – swoich rodziców, dziadków? Na ile zaś jest oryginalny i niezależny? Znamy wiele przykładów z życia, gdy przysłowie niedaleko pada jabłko od jabłoni realizuje się niemal w stu procentach. Znane są też sytuacje odwrotne, kiedy potomstwo nie bardzo pasuje do rodziny. Chociaż dziedziczenie biologiczne jest oczywiste, to jednak czy może ono tłumaczyć nasze postępowanie i konkretne decyzje moralne? Nawet jeśli dziedziczymy skłonność do czynienia czegoś złego, to przecież nie oznacza to, że „musimy” ją realizować. Po pierwszych rodzicach pozostaje w nas skłonność do grzechu, ale nie przymus.
Błędem byłoby wyznaczanie przechodniości grzechów jakimś taśmociągiem win z historii. Sugerowałoby to fatalizm ludzkiej natury, niweczyłoby wolność i stawiałoby na głowie Boży zamysł względem człowieka. Tak zwane uzdrowienie drzewa genealogicznego może być pozytywnie rozumiane jako skuteczna modlitwa za dusze czyśćcowe, czyli modlitwa za zmarłych o ich zbawienie. Jest to jedyna pomoc, jaką możemy tym duszom zaoferować. Odcinanie się od grzechów przodków może być rozumiane jako wyrzeczenie się grzechów w ogóle, aby żyć w wolności dzieci Bożych. Każdorazowo też jako odpuszczenie grzechów w sakramencie pokuty. Są to tradycyjne praktyki Kościoła w „walce z grzechem”. Próby „leczenia historii” powinny więc doceniać realne, aktualne i ciągłe działanie Ducha Świętego, który jako jedyny jest w stanie leczyć (i uleczyć) każdego człowieka, a więc też każde drzewo genealogiczne.
Zaproszony do rodziny Bóg chętnie w niej przebywa i udziela Swego błogosławieństwa. Czy – w sytuacjach przeciwnych – zaproszony zły duch nie będzie przestawał w danym miejscu? Na ile będzie miał wpływ na kolejnych członków rodziny? Ta kwestia podlega dyskusji. Bezdyskusyjne jest jednak to, że człowiek ma zawsze możliwość wyboru. Jego konkretne decyzje moralne są tylko jego dziełem.
Może mieć takie czy inne ograniczenia materialne bądź duchowe, ale swą osobę kształtuje jedynie przez własne rozpoznanie, własne decyzje i kulturę. Można z daną tradycją zerwać, albo wejść w nią głębiej. Im bardziej ciąży atmosfera rodzinna, tym większe wyzwanie.
Nawet jeśli rodzina nie „zapracowała” na negatywne nawyki, to my sami możemy przecież w nie wejść poprzez kultywowanie własnej „tradycji grzechu”. Sami możemy usypać sobie kopiec brudu i piachu, który w końcu zacznie się na nas osuwać. Nie należy wtedy szukać winnych poza sobą, czy to w rodzinie, czy w towarzystwie, bo to na pewno Bogu się nie spodoba. Właściwym lekarstwem jest systematyczne korzystanie z Jego pomocy, która oczyszcza pole wolności i działania. Łaska Chrystusa jest mocniejsza od wszelkich naszych słabości i złego dziedzictwa z poprzednich pokoleń. W Chrystusie i Maryi odziedziczyliśmy błogosławieństwo, gdy została nam przywrócona godność dzieci Bożych.
Alkoholizm jest chorobą nieuleczalną. Ma nawet swój symbol (F 10), za którym kryje się definicja: zaburzenia psychiczne i zaburzenia zachowania spowodowane użyciem alkoholu. Wiemy, że jedynym sposobem na zatrzymanie rozwoju tej choroby jest całkowita abstynencja. Brzmi to trochę paradoksalnie, ale jeśli ktoś musi pić, to tym bardziej musi nie pić. Wewnętrzny przymus woli do tego, by powstrzymać się od sięgnięcia po kieliszek, musi być silniejszy niż nałogowy przymus picia.
Łatwo powiedzieć, ale tylko uzależnieni wiedzą, jak trudno jest się powstrzymać. Czasem nawet bardzo silna wola nie wystarczy. Jednak niezachowanie stuprocentowego rygoru powoduje, że chory popada w wielodniowe ciągi alkoholowe – dlatego powinien unikać jakiejkolwiek okazji do picia. A do tego oprócz silnej woli potrzebne jest wsparcie z zewnątrz. Znaleźć je nie jest trudno – pomoc alkoholikom niosą liczne organizacje państwowe i kościelne.
Przede wszystkim jednak o siły do wytrwania należy prosić Boga, który zawsze spieszy z ratunkiem, o czym przekonują świadectwa osób, które tę drogę wybrały. Szczera i autentyczna walka ze słabościami ma w Jego oczach pierwszorzędne znaczenie i jest nawet ważniejsza od ostatecznego wyniku. Ludzkie siły w tych przypadkach są często za małe. Dla wielu osób świadomość własnych słabości, czasem nieprzezwyciężalnych, jest pomocna, a niektórym wręcz potrzebna. Staje się ona bodźcem do pracy nad sobą i stawania się coraz lepszym. Są ludzie, którzy w swych wadach upatrują błogosławieństwa od Boga, bo nie zapominają o własnej grzeszności i nie popadają w samoubóstwienie. Taką osobą był z pewnością św. Paweł z Tarsu, który pisał do Koryntian: lecz [Pan] mi powiedział:
Wystarczy ci mojej łaski. Moc bowiem w słabości się doskonali”. (…) Dlatego mam upodobanie w moich słabościach, w obelgach, w niedostatkach, w prześladowaniach, w uciskach z powodu Chrystusa. Albowiem ilekroć niedomagam, tylekroć jestem mocny (2 Kor 12, 9-10). Świadomość kruchości i grzeszności powinna być podparta nadzieją płynącą z góry, że Bóg stwarzając człowieka o takiej, a nie innej kondycji, ma dla niego pozytywny plan. Do nas zaś należy odczytać go i dobrze wypełnić…
Praca nadaje sens życiu człowieka, ale nie jest jego celem. Stanowi narzędzie postępu cywilizacji oraz rozwoju i doskonalenia osoby, dlatego powinna człowiekowi służyć. Niezachowanie umiaru może prowadzić do różnych wynaturzeń i patologii pracy.
Praca może być dla człowieka źródłem alienacji, czyli wyobcowania – z życia rodzinnego czy społecznego. Zniewolenie pracą polega na tym, że człowiek traci wewnętrzną harmonię życiową, zaburza mu się porządek czynności. Całkowicie oddaje się pracy, nawet się w niej zatraca – kosztem odpoczynku, relacji rodzinnych, spotkań towarzyskich, zainteresowań, życia religijnego.
Nie chodzi tu o nadmiar pracy, nawet tak duży, że zagrażający zdrowiu człowieka. Nikt przecież nie powie, że więzień gułagu, który kilkanaście godzin dziennie spędza na ciężkiej pracy przymusowej, jest pracoholikiem. Nie jest nim nawet stachanowiec realizujący kilkaset procent normy. Słynny górnik z Donbasu, Andriej Stachanow, z pewnością nie był pracoholikiem, chociaż wykonywał ponad tysiąc procent normy dziennej. Nie dlatego pracował, że musiał, ale dlatego, że chciał – wzorowo i wiernie służyć socjalistycznej ojczyźnie, za co zyskał wielkie przywileje od wodza narodu. Nawet gdy porzucił żonę, to nie z powodu pracy, ale z posłuszeństwa – tak mu bowiem polecił wódz. Zmienił więc żonę na bardziej prawomyślną.
Pracoholizm przejawia się wewnętrznym przymusem do pracy. Pracoholik zastępuje nią inne dziedziny życia i czyni z niej główny jego cel. Proces popadania w uzależnienie od pracy prowadzi jednak w dalszej perspektywie do degradacji człowieka pod względem biologicznym i duchowym, do wyczerpania jego sił fizycznych i psychicznych. Paradoksalnie praca wykonywana przez osobę od niej uzależnioną gwałtownie traci na jakości i wydajności. Pracoholik nie zostałby nigdy przodownikiem pracy, bo efekty jego działania nie byłyby konkurencyjne.
Prawdziwy obraz porządku pracy ludzkiej zawarty jest w opisie stworzenia świata: Bóg po sześciu dniach odpoczął. Ludzki grzech ład ten zaburzył, w wyniku czego praca nabrała charakteru przykrego doświadczenia, trudu i uciążliwości. Boski wyrok „pracy w pocie czoła”, będąc skutkiem ludzkiego nieposłuszeństwa, wyraźnie zawiera w sobie nadzieję, że jeśli będziemy temu nakazowi posłuszni, to zyskamy o wiele więcej.
Praca jest ważnym etapem na drodze człowieka do wolności – doskonali go, a więc pozwala każdemu lepiej korzystać z jego możliwości. Jednak sama nie jest w stanie zapewnić mu całkowitego wyzwolenia. To człowiek może osiągnąć jedynie we współpracy z Bogiem
Wiele osób nie widzi potrzeby rozwoju duchowego,
zwłaszcza że wygodniej jest pozostawać na poziomie
potrzeb materialnych. Zdarza się jednak, że ktoś – na
przykład pod wpływem nawrócenia – dostrzeże
bogactwo duchowych treści. Zaraz więc nabiera
dystansu do zwykłych i przyziemnych spraw.
Równolegle koryguje swoją dotychczasową moralność.
Po pewnym czasie osoba ta widzi siebie jako bardzo
uduchowioną i moralnie nienaganną. Z radością oddaje
się długim modlitwom, chętnie korzysta z wszelkich
dostępnych rekolekcji, gromadzi masowo dewocjonalia.
A jeszcze większych satysfakcji i doznań oczekuje
z przyjmowania sakramentów świętych. Święty Jan
od Krzyża opisuje taką postawę w swym dziele pt.
„Noc ciemna”, nazywając ją łakomstwem duchowym.
Tej postawie nierzadko towarzyszy uczucie dumy
z osiągnięć w doskonaleniu siebie. Osoba, która osiąga
ten poziom, żywi przekonanie, iż wyciszyła wszelkie
niskie pożądania i jest moralnie czysta jak łza.
Gdy zatem nasz łakomczuszek uzyska odpowiedni
pułap pewności co do swej doskonałości, gdy z ziemią
będą łączyć go już tylko buty, właśnie wtedy wszystko
się nagle urywa. Święty Jan od Krzyża ujmuje to tak:
Gdy [duszom tym], jak sądzą, przyświeca światło łask
Bożych, wtedy właśnie Bóg gasi światło.
Od tego momentu rozpoczyna się „ciemna noc
duszy” – człowiek traci duchową busolę, orientację
co do celu i sensu, ma poczucie opuszczenia przez
Boga i wystawienia na przypadkowość zdarzeń,
zwodniczych i demonicznych sił. Przeżywa straszną
wewnętrzną pustkę. W niczym nie znajduje ukojenia,
nawet w modlitwie, która wtedy właśnie sprawia
największe trudności. „Ciemna noc” przeżywana jest
tak, jakby miała się nigdy nie skończyć, dlatego bywa
porównywana do duchowego piekła.
Taki stan podobny jest do depresji psychicznej.
Depresja ma jednak przeciwne przyczyny, wynika z utraty
jakichś dóbr, często materialnych. Stan „nocy duszy”
następuje w trakcie przyswajania dóbr duchowych. Nie
jest wynikiem niepowodzeń życiowych, wręcz przeciwnie.
Poza wszystkim to Bóg zsyła to doświadczenie jako
potrzebny, a w wielu wypadkach nawet konieczny, epizod
rozwoju duchowego. W końcu przychodzi moment, kiedy
Bóg daje wreszcie łaskę pocieszenia, i tak jak ta „noc”
raptem się zaczęła, tak też się kończy.
Stan „nocy duszy” podobny jest też do stanu acedii,
jednak nim nie jest. Za acedią bowiem stoi Szatan – jest
skutkiem ulegania jego pokusom odrywania się od
bieżących obowiązków i tęsknoty za czymś innym.
Wywołuje horror loci – człowiek nie jest w stanie skupić
się na czymś konkretnym ani wysiedzieć w jednym
miejscu. Acedia była opisywana przez myślicieli
chrześcijańskich już od czasów starożytnych. Zły duch,
nazywany przez ojców pustyni „demonem południa”,
wykorzystuje słabości ludzkiej woli i niedojrzałość
charakteru – skłonność do wygody, niecierpliwość, pychę,
nieposłuszeństwo – by człowiek żył bardziej mirażem
niż teraźniejszością po to tylko, aby nie wykonywał
dobrze swych obowiązków. Stan ten sytuuje się bardziej
w przestrzeni grzechu (przez wielu identyfikowany
z lenistwem) niż choroby depresji czy oczyszczenia
duchowego.
Doświadczenie „nocy ciemnej” jest tymczasem
oczyszczające: z przywiązania do rzeczy błahych,
przekonania o własnej doskonałości oraz ze wszelkich
innych przejawów pychy. Dla autentycznego duchowego
rozwoju jest to często niezbędne katharsis duszy.
Polscy biskupi pod koniec lipca przestrzegali przed skutkami nadużywania alkoholu i apelowali o trzeźwość. W sierpniowym numerze Miesięcznika Egzorcystę podejmujemy ten temat i wskazujemy drogę od nałogu do wolności.
Na mityngach Anonimowych Alkoholików odmawiana jest następująca modlitwa: Boże, użycz mi pogody ducha, Abym godził się z tym, czego nie mogę zmienić, Odwagi, abym zmieniał to, co mogę zmienić, I mądrości, abym odróżniał jedno od drugiego. Żyjąc w teraźniejszości, Ciesząc się bieżącą chwilą, Przyjmując przeciwności jako drogę do pokoju, Biorąc ten grzeszny świat takim, jaki jest - jak to czynił Jezus, A nie takim, jaki chciałbym mieć, Ufając, że on uczyni wszystko dobrym, jeżeli poddam się jego woli. I że mogę być szczęśliwy, w pewnym stopniu już w tym życiu, A w pełni razem z nim w wieczności.
Do tej myśli odwołuje się też Artur Winiarczyk redaktor naczelny Miesięcznika Egzorcysta: Świadomość kruchości i grzeszności powinna być podparta nadzieją płynącą z góry, że Bóg stwarzając człowieka o takiej, a nie innej kondycji, ma dla niego pozytywny plan. Do nas zaś należy odczytać go i dobrze wypełnić…
W 24 numerze Miesięcznika Egzorcysta mamy dwa świadectwa alkoholików, kobiety i mężczyzny. Aldona opowiada o swojej skomplikowanej drodze do trzeźwości i sytuacjach, w których jedynym ratunkiem był różaniec i pomoc Boża. To utwierdziło ją w przekonaniu, że bez świadomości nie może nastąpić rozwój duchowy. W świadectwie Sławomira widać, jak wielkie znaczenie w jego życiu miał kontakt z alkoholem we wczesnych latach młodości. Obok niego jednak cały czas byli bliscy, którzy zajmowali się nim i Ktoś jeszcze: Bóg przez cały czas pomagał mi wstać, kiedy upadałem. Wysyłał do mnie osoby, które chciały mi pomóc. I w końcu osiągnął cel, mimo moich oporów. Dróg wyjścia z nałogu jest wiele, ale najpewniejsza jest przez Boga. I to On pomaga wytrwać w postanowieniach.
Biskup Antoni Długosz opowiada o Wspólnocie, która niesie nadzieję: Każde rozpoczęcie walki z uzależnieniem zależy przede wszystkim od woli osoby uzależnionej. Jednak nie można nigdy całkowicie wyleczyć się z uzależnienia. Świadectwa innych osób oraz więź z nimi sprawiają, że człowiek zauważa, że nie jest sam z problemem i dodają mu sił do pracy nad sobą. W Polsce odbywa się ponad 1200 mityngów, więc nikt nie musi zostać bez pomocy.
Praktyczne wskazówki znajdziemy w materiale Rafała Porzezińskiego 12 kroków do wolności. Z artykułu dowiemy się też, w jakich okolicznościach powstała pierwsza na świecie grupa Anonimowych Alkoholików oraz dlaczego marsz trzeźwościowy trwa całe życie, pozwalając wejść w całkowitą wolność. Ks. Wojciech Ignasiak w rozmowie z redakcją miesięcznika mówi o metodach uwalnia z nałogu, które stosował z ks. Blachnicki.
Błogosławiony ksiądz Bronisław Markiewicz, wybitny apostoł trzeźwości, oraz św. Brat Albert pomoc zniewolonym przez nałogi uważali za najpilniejsze chrześcijańskie zadanie ratowania ich dla Boga, a abstynencję za formę zahamowania rozlewającej się na społeczeństwo zarazy nietrzeźwości i przyzwolenia na ten grzech. - pisze ksiądz prof. Krzysztof Guzowski w artykule Trzeźwość – ekspiacja i ratunek dla zniewolonych.
Może dla niektórych pomocna będzie modlitwa Jezusowa, o której czytamy w artykule dr Małgorzaty Nieszczerzewskiej. Modlitwa Jezusowa, która prowadzi nas z Duchem Świętym przez Syna Bożego ku Ojcu, towarzyszyła mnichom w ich zmaganiach duchowych, tak i dziś może ona na naszej pustyni duchowej ułatwić nawiązywanie relacji z Bogiem osobowym.
Poza tym w numerze jeszcze: Dr Wincenty Łaszewski przedstawia przygody rycerza Dom Fuasa Roupinho z Nazaré i Pani, która go uratowała; O kryzysie duchowym i doświadczaniu interwencji Boga pisze ks. prof. Marek Chmielewski; Historię zbawienia w dwóch słowach znajdziemy w artykule Juliusza Gałkowskiego; Miesięcznik Egzorcysta odpowiada na pytanie Czytelnika: Czy demony widziały Boga?; Redakcyjna relacja z Biłgoraja i festiwalu piosenki chrześcijańskiej SOLI DEO; Druga część z cyklu Podstawy wewnętrznego uwolnienia.
1. Artur Winiarczyk - Gdy Bóg gasi światło
2. Grzegorz Kasjaniuk - Demoniczne i wulgarne
3. Świadectwo Rafała - Raj prawie utracony
4. Depresja jest w istocie próbą Duchową – wywiad z dr hab. Marcinem Olajossym
5. Elżbieta Szumiło – Postawiłam na Jezusa
6. Dr Wincenty Łaszewski – Madonna ubogich
7. Damian Dorn – Teresa i Tereska
8. Jerzy Świdziński – Św. Gertruda Wielka
9. Tomasz Rowiński – Człowiek który wybrał Zło
10. Przegląd mediów
11. Ks. Dr hab. Marek Chmielewski – Czystość i Oczyszczenie
12. O. dr hab. Jerzy Skowroń OCarm – Kryzys Duchowy
13. Dr Piotr Mamcarz – Depresja Życie bez Światła
14. Dr Piotr Zając – Ten przez którego śmierć weszła na świat
15. Dr Michał Kosche – Ewolucjonizm a siedem dni stworzenia
16. Adam Barnaba – Pokora drogo do pokoju wewnętrznego
17. Pytania czytelników
18. Ks. Dr hab. Krzysztof Guzowski – Uzdrowienie całego życia
Od dzieciństwa towarzyszyła mi pustka. Odkąd pamiętam, czułam się wyobcowana. Uważałam, że nie pasuję do rodziny i świata. Wydawało mi się, że gdyby mnie nie było, wszystkim byłoby lżej. Mając mniej więcej 5 lat, wytłumaczyłam sobie, że to dlatego, iż po urodzeniu przetoczono mi krew i przy tej okazji – jak sądziłam – wtłoczono inne geny. W mojej głowie krążyło pytanie: Po co mnie uratowali? Zapełniałam tę pustkę, uciekając w książki, świat wyobraźni, naukę, różne zajęcia – harcerstwo, warsztaty plastyczne, taneczne, zajęcia domowe. Uciekałam od siebie samej; byłam między ludźmi, a czułam się samotna.
Nie odczuwałam ulgi, gdy mówiono, że alkoholizm to choroba – niezawiniona, demokratyczna i śmiertelna. Patrzyłam na swoje uzależnienie w kategoriach moralnych. Uważałam je za grzech niszczący ducha i ciało. Było dla mnie dowodem mojego słabego charakteru i upadku moralnego. Bo jak ma inaczej myśleć o sobie dziewczyna inteligentna, wykształcona, przyrzekająca sobie, że nigdy nie powieli obrazu własnej matki, a lądująca na odwyku? Buzowała we mnie złość. Jak to, jestem pokrzywdzona, chora i mam się leczyć? Nie mogłam uwolnić się od tej myśli, ale nie dzieliłam się nią z nikim. Jedynie kończąc terapię, raz otwarcie powiedziałam, że jestem na etapie godzenia się z tą sytuacją i akceptacji choroby. Otrzymałam odpowiedź, że niewiele wyniosłam z tego pobytu. Pierwszy raz popłakałam się.
Dopiero jedna z pielęgniarek zasygnalizowała mi, gdzie leży mój problem. Siostra Jola powiedziała: Nie przejmuj się, wzięłaś tyle, ile mogłaś. To wszystko przez brak duchowości. Kluczem jest duchowość. Wtedy nie wiedziałam, o czym mówi, a teraz mogę jej podziękować za te słowa.
W moim życiu alkohol pojawił się bardzo wcześnie. Pierwszy raz spróbowałem piwa w wieku siedmiu, może ośmiu lat. Pamiętam, że byłem u sąsiadów i z wielkim zainteresowaniem przyglądałem się temu, co oni pili. Możliwe, że chciałem spróbować, więc mi pozwolono. Był to bardzo mały łyk, ale wystarczył, żebym pomyślał, że już nigdy czegoś tak paskudnego do ust nie wezmę. Jakże się wtedy myliłem…
Z czasem wspomnienie niesmacznego płynu zacierało się w mojej pamięci. Minęło kilka lat, poznałem nowych, dużo starszych ode mnie kolegów, którzy palili papierosy i pili alkohol. Było to normalne towarzystwo, ale już dorosłe. Stopniowo zacząłem oswajać się z alkoholem. Wypijałem jedno piwo, później dwa, po jakimś czasie zaczęły się eksperymenty z mocniejszymi trunkami. Na więcej można było sobie pozwolić podczas weekendu albo wyjazdu, bo wtedy nie było obawy, że rodzice coś wyczują albo zauważą. Lata studenckie to kolejny etap. No bo jak – niepijący student? Było dużo więcej okazji. Poznałem wielu nowych ludzi, chodziłem na kolejne imprezy, które nie mogły obejść się bez alkoholu. A mnie wystarczyło jedno piwo, żeby złapać „smaka” i szukać okazji do kontynuowania picia. Nawet gdybym musiał pić sam.
Kiedy już miałem pracę, tym bardziej mogłem sobie pozwolić na częstsze picie. Dlaczego ktoś miałby mi mówić, co mam robić? Chcę się napić, to wypiję. Przecież nie jestem alkoholikiem! Czy moje picie można określić jako typowe? Były lata, gdy piłem regularnie w każdy weekend. Nie musiało się to kończyć pijatyką albo utratą świadomości, ale często nazajutrz czułem się wykończony. Być może to w jakiś sposób uchroniło mnie przed popadnięciem w jeszcze większe uzależnienie. Mój organizm bronił się w ten sposób przez alkoholem, a ja nie miałem ochoty sięgnąć po niego znowu. Ale potem to już mi nie przeszkadzało…