To, o czym chcę opowiedzieć, związane jest z jedną z pierwszych pielgrzymek obrazu Matki Bożej Wniebowziętej, który do tej pory odwiedził już setki miejsc w Europie – głównie w Polsce i we Włoszech, ale również w Austrii, Czechach, Bośni-Hercegowinie.
Kopia niegowickiego wizerunku Madonny z roku 1610 powstała w roku 2009 i została poświęcona przez Ojca Świętego Benedykta XVI. Trasa pierwszej podróży „Matki Bożej Dobrego Początku” – tak ją nazwałem m.in. ze względu na to, że przed wizerunkiem w Niegowici modlił się na początku swej drogi kapłańskiej wikary Karol Wojtyła – wiodła z Krakowa do Rzymu. Zaraz potem rozpoczęła drogę powrotną – tym razem z Włochami biorącymi udział w pielgrzymce Fiaccola di Lolek. Na trasie było więc sanktuarium na Krzeptówkach, Kasprowy Wierch, Księżówka. Z Podhala droga wiodła do Gdowa, Niegowici, Marszowic, Wieliczki, Niepołomic, Staniątek, poprzez Sanktuarium Miłosierdzia Bożego w Łagiewnikach, do Kalwarii Zebrzydowskiej, Wadowic, Bielska-Białej, w Beskid Żywiecki. Niemal zaraz po powrocie z Polski wizerunek wyruszył na kolejną daleką pielgrzymkę, tym razem do Medjugorie. Tu towarzyszył międzynarodowym rekolekcjom kapłanów, nawiedzał obóz uchodźców, przed nim odprawiane były Msze św. na lądzie i na wodzie, podczas podróży statkiem.
(...)
Już jadąc w rejon Turynu, wiedziałem, że to obszar, w którym działa wiele sekt satanistycznych. Mówi się, że to rejon, w którym mają one najliczniejszych wyznawców; w związku z tym kardynał Turynu powołał ostatnimi czasy bardzo wielu egzorcystów. Odczuwałem głęboki niepokój. Pokazano mi m.in. kilkuhektarowy teren, który, jak mi powiedziano, zajmuje jedna z sekt, mająca nawet swoją podziemną świątynię, dysponująca ogromnymi pieniędzmi.
Całość artykułu w wersji drukowanej miesięcznika "Egzorcysta"
Od wielu lat jestem kapłanem. Od szesnastu lat sprawuję swą duszpasterską misję we Włoszech, a także kieruję serwisem informacyjnym Vatican Service News, emitowanym we włoskich telewizjach regionalnych. Przez kilka lat, aż do jego śmierci w 2006 roku, byłem w Rzymie sekretarzem bpa Pawła Hnilicy; od niedawna jestem bliskim współpracownikiem, będącego już na emeryturze, byłego prefekta ds. ewangelizacji narodów kard. Ivana Diasa.
Ta współpraca jest owocem sprawy, która nas połączyła, a związanej z rozpoznaniem pewnego lidera grupy charyzmatycznej; powstały bowiem wątpliwości, czy jego działanie wypływało z Ducha Bożego. Ale o tym może kiedy indziej. Jest to bardzo interesująca historia, jak zły duch może manipulować dużą grupą osób. Kardynał Dias jest również charyzmatykiem. Był przyjacielem bł. Jana Pawła II i bł. Matki Teresy z Kalkuty. W ostatnią sobotę każdego miesiąca uczestniczy we Mszy św. sprawowanej w jednym z rzymskich kościołów oraz w modlitwie uwolnienia, udzielając wiernym błogosławieństwa. Spotkaniom tym przewodniczy jeden z najbardziej znanych na świecie egzorcystów, ks. Gabriele Amorth.
pełny tekst świadectwa w drukowanej wersji Miesięcznika Egzorcysta
o. Carmine pokropił ją wodą święconą...
Natychmiast skrzywiła się, zaciskając oczy. Egzorcysta, wezwawszy wstawiennictwa Michała Archanioła, przeszedł do czytania rytuału. Siostra Janica zaczęła jęczeć i bić głową o ścianę. Z jej wnętrza zaczął wydobywać się niski, gardłowy głos: nie, nie, nie, następnie rozdzierające dosyć! i przeraźliwie nieludzki jęk.
Rozkazuję ci Szatanie, wrogu ludzkiego zbawienia, uznaj sprawiedliwość i dobroć Boga Ojca (…)!
Wtedy z ofiary wydobył się nieprawdopodobnie głęboki, charkoczący dźwięk, który sprawił, że ks. Gary’emu włosy zjeżyły się na głowie.
Zamknij się głupku, ty obrzydliwa kupo gówna! Nie masz nade mną właaaaadzy!
Rozkazuję ci, zwodzicielu człowieka, uznaj Ducha prawdy i łaski (…). Odejdź od tego Bożego stworzenia (…), włoski egzorcysta dalej czytał rytuał. Spierdalaj! – wrzasnął demon. Siostra Janica poderwała się nagle, ale o. Carmine natychmiast ją posadził. Powiedział coś, a ona syknęła i opluła go.
Próbuję się dowiedzieć, jak ma na imię ten demon, powiedział o. Carmine do ks. Gary’ego. Następnie egzorcysta użył wody święconej. Zakonnica wpadła w szał, wijąc się po podłodze. Odejdź w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego! W efekcie przerażający pisk i obrzydliwy, gardłowy głos. Janica syczy coś przez zaciśnięte zęby. Demon właśnie mnie spytał, kim ksiądz jest. Powiedziałem, że ksiądz jest moim uczniem. Gary’emu Thomasowi serce podeszło do gardła. Dlaczego demon się nim zainteresował? Co z tego wyniknie?
pełny tekst artykułu w drukowanej wersji Miesięcznika Egzorcysta
Nigdy za bardzo nie interesowałam się życiem po śmierci. Te sprawy nie zajmowały mnie bardziej niż było to powodowane naturalną refleksją religijną przy okazji liturgii kościelnej we właściwych okresach roku. Oczywiście – nie myślałam nigdy o przestrzeni „za życiem” jako o pustym, ciemnym obszarze nicości. Zawsze przyjmowałam po prostu, że prędzej czy później wydarzenie śmierci otwiera nas na nowe możliwości i nowe życie, które w odpowiednim momencie się dla nas rozpocznie. Chyba nie bardziej i nie mniej niż inni dziwiłam się słowom Jezusa zapewniającego dobrego łotra, że jego życie odrodzi się jeszcze dzisiaj, pewnie tak samo jak wielu innych, dziwiąc się i myśląc we właściwych nam kategoriach „jak” i „gdzie”. Jednak dręczące mnie pytania o „jak” i „gdzie” po przejściu progu śmierci nie były mi obce. Pojawiały się zawsze, ilekroć znalazł się powód do myślenia o życiu przyszłym. Muszę jednak przyznać, że nie myślałam o tym wszystkim nigdy nadmiernie głęboko.
Całość artykułu w drukowanej wersji miesięcznika Egzorcysta.
W Krasnobrodzie jest Ksiądz egzorcystą i kustoszem sanktuarium. Czy także na tych terenach mocno związanych z Kościołem egzorcysta ma dużo pracy?
Pełnię posługę egzorcysty od 2001 r. Na brak pracy nie narzekam. W naszym rejonie jest wiele przypadków dręczeń, związanych z łamaniem pierwszego przykazania: bioenergoterapia, wróżki, gusła, wywoływanie duchów, przekleństwa. Myślę, że np. gusła to jeszcze pozostałość po czasach pogańskich. Bywają w niektórych miejscowościach osoby, o których sąsiedzi mówią, że mają do czynienia ze złem. Lękają się ich. Jak ma się czuć gospodarz, gdy wczesnym rankiem znajduje w bramie wjazdowej palącą się świecę złamaną w tylu miejscach, ile osób mieszka w jego domu?
Czary, miejsca nawiedzone?
Bywałem w domach, gdzie podrzucano zaczarowane przedmioty: jajka, kości, sznurki. W ogródkach wykopywano bochenki chleba. To powodowało – jak twierdzą mieszkańcy – komplikacje w ich życiu, że nic im nie wychodzi, ciągłe kłótnie, choroby. To są maleficja, „czynienie zła”, to odwrotność czynów miłości i błogosławieństw.
Pełny tekst wywiadu w wydaniu papierowym miesięcznika "Egzorcysta"
Na nabożeństwie zgromadzona była bardzo duża liczba wiernych, którzy z ogromną wiarą trwali na modlitwie za całą parafię, aż do godziny 21.00. Po zakończeniu adoracji podeszła do mnie młoda dziewczyna, która uczestniczyła w Eucharystii i adoracji wraz ze swoją mamą. Poprosiła o modlitwę indywidualną, gdyż jak mi powiedziała, jest osobą zniewoloną i od 4 lat odprawiane są nad nią egzorcyzmy. Ostatnio jednak jej stan się pogorszył, gdyż z powodu różnych przeszkód nie mogła dotrzeć do egzorcysty.
Rozpoczęliśmy modlitwę Po krótkiej rozmowie i rozeznaniu problemu przystąpiliśmy do modlitwy wstawienniczej w zakrystii kościoła. Obecny był także diakon. Po kilku minutach byliśmy świadkami wielkich manifestacji Złego, ogromnej siły fizycznej, którą dziewczyna dysponowała, pomimo bardzo wątłej budowy ciała. Cały czas prowadziliśmy modlitwę błagalną, ponieważ diecezja, w której się znajdowaliśmy, nie była moją, stąd nie mogłem użyć powierzonej mi władzy egzorcyzmowania.
W pewnym momencie, modląc się, wypowiedziałem słowa: Matko Najświętsza, musimy zawołać do pomocy księdza proboszcza, gdyż on tu jest ojcem dla Twoich dzieci z tej parafii. Na to demony zaczęły krzyczeć: – Nie! Tylko go nie wołaj! Daj nam spokój, zostaw nas! Poprosiłem więc diakona, żeby jak najszybciej sprowadził księdza proboszcza. W międzyczasie przerwałem modlitwę, by dać odpocząć cierpiącej. Po kilku minutach udało nam się odnowić przyrzeczenia chrzcielne.
Pełny tekst artykułu w drukowanej wersji miesięcznika "Egzorcysta".
Co współcześnie stanowi największe zagrożenie dla chrześcijanina?
Trudno na to pytanie jednoznacznie odpowiedzieć. W Apokalipsie św. Jana czytamy: _Znam twoje czyny, że ani zimny, ani gorący nie jesteś. Obyś był zimny albo gorący! A tak, skoro jesteś letni i ani gorący, ani zimny, chcę cię wyrzucić z mych ust. Ty bowiem mówisz: „Jestem bogaty”, i „wzbogaciłem się”, i „niczego mi nie potrzeba”, a nie wiesz, że to ty jesteś nieszczęsny i godzien litości, i biedny, i ślepy, i nagi (Ap 3, 15-17). Są to mocne słowa, które jednak pokazują, jak wielkim zagrożeniem jest letniość. Ciągle wielu chrześcijan praktykuje religijność pozbawioną żywej wiary w Boga. Chodzą do kościoła, ale Bóg często jest tylko dodatkiem w ich życiu. To wydaje mi się wielkim zagrożeniem.
Czy coś jeszcze?
Oprócz ignorancji religijnej także brak wiary w Boga i diabła, świadome – czy też nie – wchodzenie w okultyzm, wreszcie rozwiązłość seksualna w szerokim znaczeniu.
pełny tekst wywiadu w drukowanej wersji Miesięcznika Egzorcysta
Wydawać by się mogło, że te propozycje, pozostające w jawnym konflikcie ze zdrowym rozsądkiem, znajdą się tam, gdzie ich miejsce: wśród literackich utopii. Tymczasem stało się inaczej – idee głoszone przez Maharishiego zaczęto realizować w różnych sferach życia. I nie da się tego wyjaśnić wyłącznie skutecznością przekazu, za pomocą którego Maharishi promował TM. Twierdził, że jest ona: prostą, naturalną techniką uzyskiwania głębokiego odpoczynku i kontaktu z wewnętrznym źródłem kreatywności, energii i inteligencji, eliminowania stresu i promowania zdrowia oraz osiągania wewnętrznego szczęścia, które wzbogaca nasze codzienne życie. Nie wymaga wysiłku, koncentracji, zmiany stylu życia ani żadnych szczególnych umiejętności czy nawet wiary w jej skuteczność. Wystarczy regularnie medytować, by uzyskać efekty.
Niezwykła kariera Maharishiego zaczęła się w latach 60. XX wieku, czyli w szczytowym okresie rewolucji kontrkulturowej. W książce „Nauka o bycie a sztuka życia” wskazał efekty, jakie musi przynieść praktykowanie TM. Oto niektóre z nich:
■ Budowanie idealnych wiosek i miast na podstawie nauki Maharishiego o budownictwie zgodnym z Prawem Naturalnym. Ma to doprowadzić do stworzenia pięknego i zdrowego środowiska, wolnego od zanieczyszczeń, hałasu i stresów. Wtedy każdy będzie mógł powiedzieć: Teraz żyję w Niebie.
pełny tekst artykułu w drukowanej wersji Miesięcznika Egzorcysta
Dwanaście lat temu mama pierwszy raz zaprowadziła mnie do gabinetu bioenergoterapeutycznego. Przez 10 lat chodziłem tam w złudnym przekonaniu, że ci ludzie chcą mi pomóc. Zaczynając od kontaktów z bioenergoterapeutami, powoli wszedłem w jogę, akupunkturę, akupresurę, ustawienia rodzinne Berta Hellingera, wreszcie Metodę Silvy. Największych spustoszeń duchowych dokonały we mnie joga, Metoda Silvy i ustawienia rodzinne. Najtrudniejszymi doświadczeniami chciałbym się podzielić.
Joga
Pierwszy raz spotkałem się z jogą parę lat temu. Pierwsze zajęcia: półtorej godziny, maty, kadzidełka. Jako jeden z dwóch mężczyzn wśród kilkunastu kobiet czułem się trochę nieswojo, jednak potraktowałem to jako mały minus w stosunku do tego, co joga miała mi dać – relaks, rozluźnienie, wzmocnienie ciała. Zacząłem ćwiczyć, nie wiedząc, że jest wiele odmian jogi. Dla mnie joga to była po prostu joga. Jak się później okazało, ten rodzaj, z którym ja się zetknąłem, był chyba najpopularniejszą w naszym kraju odmianą – hatha-joga. Kupiłem książkę do nauki ćwiczeń i z czasem zacząłem ćwiczyć także w domu. Pozycje ciała (asany), określane często nazwami zwierząt (np. pies, krowa czy żółw), wydawały mi się idealnym sposobem wyciszenia po nerwowości i stresie w pracy. Po zajęciach czułem duży przypływ energii, mniej czasu potrzebowałem na sen. Wzmocniła się także odporność. W młodości podatny na przeziębienia, teraz zacząłem być coraz silniejszy fizycznie.
Z książki dowiedziałem się, że oprócz ćwiczeń fizycznych warto również rozpocząć praktykę medytacji czy ćwiczeń oddechowych (zwanych pranajama). Można powtarzać w głowie zwroty (mantry) w celu wyciszenia umysłu czy układać dłonie w specjalne zamknięcie energii (mudry) – wszystko po to, by żyć zdrowiej, pełniej i szczęśliwiej. Z czasem zacząłem zaopatrywać się w sklepach ze zdrową żywnością, jadać w barach wegetariańskich, bywać na targach medycyny naturalnej. Zrezygnowałem z medycyny tradycyjnej, wizyt u lekarzy, lekarstw. Jeśli pojawiły się jakieś większe dolegliwości fizyczne, sięgałem po zioła, akupunkturę i akupresurę.
Po pewnym czasie uszkodziłem sobie łękotkę boczną kolana, wykonując jedną z asan. Stanąłem przed wyborem: operacja albo zaprzestanie niektórych czynności związanych z większym obciążeniem kolan, jak narty czy tenis. Nie zraziło mnie to. Nadal poszukując metod wyciszenia umysłu, opanowania lekkiej depresji, trafiłem na szkołę medytacji, kryjącej się pod nazwą „bhakti joga”, związanej z intonowaniem mantr, śpiewem, dźwiękami gitary. Teraz żałuję, że nie zapytałem wówczas, co owe mantry znaczą. Poprzez asany, mudry, ćwiczenia oddechowe, powtarzanie mantr starałem się zapanować nad umysłem, w którym było dużo lęku i napięcia związanego z problemami osobistymi i zawodowymi.
Kiedyś zdałem sobie sprawę z tego, że zmienił mi się krąg znajomych. Coraz chętniej przebywałem z osobami „pracującymi nad sobą” poprzez takie metody, jak joga czy tai chi (chińskie ćwiczenia fizyczne), coraz mniej było kontaktu ze starymi znajomymi. Zaprzestałem też picia alkoholu jako powodującego zanieczyszczenie organizmu, zmieniającego świadomość. Przestałem także z powodu kontuzji kolana uprawiać sporty, które uwielbiałem jako dziecko – tenis, koszykówkę, siatkówkę. Zacząłem koncentrować się coraz bardziej na sobie, na sygnałach, jakie daje moje ciało. Po drodze zostałem wegetarianinem. To była jedna strona medalu. Z drugiej zacząłem odczuwać coraz większą samotność. Chociaż miałem lepsze samopoczucie fizyczne, psychicznie nie czułem się dobrze. Pamiętam, że po medytacji czy ćwiczeniach jogi czułem rozbicie, smutek, depresję, co wydawało mi się zaprzeczeniem idei metody, o której mówiło się, że ma prowadzić do samorozwoju i poprawy jakości życia. A jednak wchodziłem w to dalej. Nazajutrz po intensywnej medytacji zdarzało mi się całkowicie zamknąć się w sobie i do nikogo nie odzywać przez cały dzień – nawet do osób, które były mi życzliwe.
Pamiętam wakacje, podczas których poszedłem na serię indywidualnych zajęć z jogi. Po zajęciach czułem się zmasakrowany psychicznie, zaczęły pojawiać się myśli, których nie byłem w stanie się pozbyć, myśli negatywne o samym sobie. Medycznie chyba nazywa się to nerwica natręctw.
Po jakimś czasie zacząłem czytać o wcieleniach, reinkarnacji, karmie. Potem dowiedziałem się o czakrach, punktach energetycznych, które ma każdy człowiek, wreszcie o samej energii, aktywizowanej przez ćwiczenia, mantry, mudry, medytacje. Przestałem się modlić. Byłem przekonany, że jestem samowystarczalny i że sam poradzę sobie z problemami przez obudzenie wewnętrznej siły. Pismo Święte dla mnie nie istniało, czułem wręcz niechęć do jego czytania. Spowiedź – tak, lecz problem polegał na tym, że pomimo spowiedzi i komunii natrętne myśli nie znikały. Dziś wiem, że już wtedy potrzebowałem modlitwy o uwolnienie czy kontaktu z kapłanem znającym tematykę zagrożeń duchowych. Moja wola stawała się coraz bardziej ograniczona.
Joga doprowadziła mnie do rozbicia wewnętrznego, porzucenia tego, co kiedyś dawało mi radość, wreszcie do ogromnej samotności. Stałem się indywidualistą, egoistą, maksymalnie skoncentrowanym na swoim ciele i na umyśle jako narzędziu wpływania na ciało, samopoczucie. Nie liczyłem się z wolą Boga, Jego planem wobec mojego życia. Dusza została gdzieś pominięta. Coraz głębiej wchodziłem w duchowość hinduizmu. Jako chrześcijanina coraz bardziej mnie ona kaleczyła i odsuwała od własnej natury. Zmiana diety doprowadziła do wyniszczenia organizmu, utraty wagi i wielkiego skoncentrowania się na zdrowej żywności. Zrozumiałem, że jestem zniewolony. Nie mogę robić tego, co chcę, nawet jeśli chodzi o tak podstawową potrzebę człowieka, jak jedzenie. Nie mam możliwości swobodnego wyboru. Pewnego dnia po ćwiczeniach straciłem przytomność. Zaczęły się problemy fizyczne, dolegliwości neurologiczne. Badania lekarskie wychodziły dobrze, a ja czułem się coraz gorzej.
Przypomniałem sobie kazanie pewnego franciszkanina, usłyszane kilka miesięcy wcześniej. Mówił on o zagrożeniach duchowych medytacji, akupunktury i innych praktyk pochodzących z Indii i Chin. Wówczas nie wziąłem tego za ostrzeżenie, teraz postanowiłem odszukać tego kapłana. Udało się. Długo rozmawialiśmy. Okazało się, że jestem bardzo mocno duchowo uwikłany, zniewolony nie tylko przez jogę, ale także przez wiele rzeczy związanych z okultyzmem. Zaproponował spowiedź generalną, rekolekcje, czytanie Pisma Świętego, szczególnie Ewangelii św. Marka, i regularne sakramenty, by Jezus mógł zacząć oczyszczać mnie wewnętrznie z duchów i duchowości rodem z innych kultur i religii.
Joga to system filozoficzny, a jej praktykowanie wiąże się z przyjęciem nauk hinduizmu. Dzisiaj wiem już to, czego nie powiedziano mi na zajęciach – że powtarzane w sanskrycie mantry mogą być imionami hinduskich bóstw czy duchów. Czytam o zagrożeniach duchowych i przecieram oczy ze zdziwienia, że tak głęboko i bezkrytycznie w to wszedłem. Opinie o. Jamesa Manjackala czy o. Aleksandra Posackiego pozwalają mi też lepiej zrozumieć, czym jest joga dla chrześcijanina. Jogi z chrześcijaństwem nie da się pogodzić. Joga to nie ćwiczenia fizyczne. To duchowość, która doprowadziła mnie do ogromnego cierpienia fizycznego i duchowego, odsunięcia od znajomych i tego, co dawało mi kiedyś prawdziwą radość.
Metoda Silvy
Równolegle do wpływu jogi odczuwałem skutki przebycia kursu Metody Silvy. Był rok 2001. Kolega opowiedział mi, jak bardzo pomogła mu w życiu metoda samokontroli umysłu Metodą Silvy, jak łatwo dzięki temu szła mu nauka w szkole, jak wiele osiągnął. Zaciekawił mnie. Wyszukałem w internecie kurs i poszedłem sprawdzić te rewelacje na trzydniowym treningu. Za kilkaset złotych.
Na początku dowiedziałem się o falach, na jakich pracuje mózg: beta, alfa, theta i gamma, oraz o półkulach mózgowych. Celem metody okazało się świadome wprowadzanie umysłu ze stanu beta (dominująca częstotliwość myślenia logicznego, analitycznego, częstotliwość, na jakiej zwykle pracuje umysł w czasie dnia) do stanu alfa. Alfa to stan głębokiego rozluźnienia, charakteryzującego się zwolnieniem częstotliwości impulsów mózgowych. Dzięki wejściu w stan alfa, przez uspokojenie umysłu, zaczyna pracować prawa półkula mózgowa, odpowiedzialna za intuicję, wyobraźnię. Przez zamknięcie oczu, odpowiednie ułożenie palców (technika neuroasocjacji) czy liczenie umysł miał wchodzić na inną częstotliwość. Według prowadzącego, stan alfa ma umożliwić osiągnięcie wielu korzyści. Propagowane na kursie techniki miały poprawić pamięć, pomóc w szybszym przyswajaniu wiedzy, nauczyć techniki zdawania egzaminów oraz rozwiązywania różnego rodzaju problemów, takich jak trudności w podejmowaniu trafnych decyzji, przezwyciężanie nałogów, budzenie się o dowolnej porze bez budzika. Przejście w stan alfa zaleca się praktykować 3 razy dziennie po 15 minut. Dużo miejsca poświęcono także samouzdrawianiu i uzdrawianiu innych za pomocą odpowiednich wizualizacji w stanie alfa, a także projektowaniu pozytywnej przyszłości. Podkreślano, że nasze życie zależy od dwóch osób: od nas samych i od Boga. Właśnie w tej kolejności.
Metoda Silvy mówi wprost, że umysł jest najważniejszą rzeczą, takim twardym dyskiem, na którym jest wszystko zapisane. Dzięki umiejętnemu postępowaniu możesz osiągnąć to, co chcesz: mieć doskonałe zdrowie, pracę, relacje z ludźmi i samym sobą. Jesteś panem swojego losu i życia.
(...)
Kolejne bardzo niebezpieczne doświadczenie, z którym się zetknąłem, to ustawienia rodzinne Berta Hellingera. Czułem, że przez liczne w mojej rodzinie aborcje nie funkcjonujemy jako ludzie szczęśliwi. Kiedyś trenerka jogi zasugerowała całej grupie zainteresowanie się warsztatami ustawień rodzinnych. Podjąłem ten pomysł, dowiedziawszy się, że ustawienia dotykają w szczególnym stopniu kwestii wykluczeń z rodziny, jak mówi jej autor – aborcji i poronień. Przed warsztatami oglądałem nagrania starych konferencji Hellingera w Polsce. Miałem nadzieję, że będę mógł pomóc matce, która do dziś cierpi na ciężką depresję i syndrom poaborcyjny.
Warsztaty – tworzenie „wszechwiedzącego pola”, psychodrama – okazały się niesamowicie niebezpieczną sztuczką złego ducha. Terapeutka wprowadzała ludzi w traumatyczne przeżycia, zostawiając otwarte rany. To, co się działo na ustawieniach, było dla mnie niesamowite: emocje, reprezentowanie członków innych rodzin. Jednak po pewnym czasie pojawiły się nerwica natręctw i myśli samobójcze. Dzisiaj wiem, że znane są przypadki samobójstw wywołanych przez ustawienia. Rozmowy z księżmi uświadomiły mi, że metoda Hellingera to czysty spirytyzm; obok bioenergoterapii i Metody Silvy główna przyczyna zwracania się po pomoc do egzorcystów. Również wielu psychologów sprzeciwia się tej metodzie z racji tego, w jak niebezpieczny sposób traktuje człowieka: otwiera go i pozostawia samemu sobie.
Uleczenie
W końcu zrozumiałem, że byłem przez złego ducha prowadzony jak na sznurku: od aborcji matki i odrzucenia przez nią po bioenergoterapię, jogę, Metodę Silvy i ustawienia rodzinne. Przestałem twierdzić, że sam poradzę sobie ze swym bałaganem życiowym. Sięgnąłem po Biblię, wyrzekłem się wiary w reinkarnację i karmę. Od prawie dwóch lat nie mam styczności z okultyzmem. W ciągu ostatnich dwóch lat odbyłem wiele rekolekcji, rozmów, modlitw u księży egzorcystów i innych. Oddałem Jezusowi całe życie: przeszłość, teraźniejszość i przyszłość, najpierw prosząc Go o przebaczenie mojej przeszłości, potem ogłaszając Go moim Panem i Zbawicielem. Jezus jest dla mnie wszystkim: jedyną drogą, jedyną prawdą i jedynym życiem. Ufam, że przyszedł na świat nie dla tych, co się dobrze mają, ale dla takich grzeszników jak ja. Jest moją nadzieją i najlepszym lekarzem. Jedynym lekarzem.
Moja mama przestała chodzić do bioenergoterapeutów, odbyła spowiedź generalną, jest po długiej modlitwie wstawienniczej, czyta Biblię.
Paweł
KOMENTARZ EGZORCYSTY do świadectwa Pawła
Przedstawiona historia jest przykładem, w którym egzorcysta pełni rolę pomocniczą w procesie uwolnienia. Jednak to nawrócenie samego Pawła, jego zaangażowanie, lektura Słowa Bożego, wierność sakramentom, codziennej Eucharystii i częstej spowiedzi są czynnikami zasadniczymi walki duchowej, jaką prowadzi.
Moja modlitwa, podobnie jak wcześniej innych egzorcystów, była bardziej wsparciem w drodze uwolnienia niż czynnikiem decydującym. Zawsze podkreślam, że gdybyśmy byli wierni zwyczajnym praktykom religijnym, jakie proponuje przeciętna parafia, egzorcyści byliby niepotrzebni albo mieliby znacznie mniej pracy. Jest też wielką łaską – a może przyczynia się do tego jego obecna gorliwość – że skutki zaangażowania w różne formy okultyzmu, jakich doświadcza Paweł obecnie, objawiają się przede wszystkim na płaszczyźnie dolegliwości fizycznych (nieuzasadnionych medycznie). Dziękować powinien nieustannie Bogu za możliwość modlitwy i łaskę przystępowania do sakramentów. Wszak tak wielu, którzy przeszli drogę niechrześcijańskich praktyk, podobnych do jego doświadczeń, nie może w ogóle wypowiedzieć najprostszych słów modlitwy, a zetknięcie z sacrum objawia się natychmiastową manifestacją demoniczną.
Pozostanie tajemnicą ludzkiego serca, dlaczego u jednych osób skutki są bardziej dramatyczne, a u drugich mniej. Jednakowoż subiektywnie odczuwane cierpienie może być znacznie poważniejsze, niż zewnętrzny obserwator jest w stanie ocenić. Niech Bóg będzie uwielbiony w tym, jak pochyla się nad Pawłem i wydobywa go z otchłani grzechu i uwikłania demonicznego.
Ks. Jarosław Międzybrodzki
Egzorcysta archidiecezji katowickiej
pełny tekst świadectwa w drukowanej wersji Miesięcznika Egzorcysta
Niedawno, podczas cotygodniowego spotkania ze wspólnotą im. bł. Jana Pawła II, którą prowadzę w Rzymie, przyszła do mnie starsza kobieta i poprosiła o modlitwę. Od dłuższego czasu korzystała z posługi znanego na całym świecie egzorcysty, ks. Gabriele’a Amortha.
Przeklęta przed narodzeniem
Zaraz po rozpoczęciu modlitwy wydała z siebie okrzyk o takiej barwie głosu, której człowiek sam z siebie wydać nie może. W tej samej chwili drzwi od zakrystii zatrzasnęły się z wielkim hukiem. Nie przestałem jednak modlić się nad nią, pomimo że demonstrowała ogromną siłę, zmieniał się jej wyraz twarzy, a także oczy. Jak zawsze w takich sytuacjach, bardzo prosiłem o pomoc Matkę Bożą. Po modlitwie kobieta czuła się dużo lepiej, ale powiedziała, że chciałaby przychodzić na nasze modlitewne spotkania, ponieważ – jak to określiła – jest wyjątkowym przypadkiem.
Jej matka przeklęła ją w okresie płodowym. Przez kilka lat korzystała z egzorcyzmów, które odprawiał nad nią ks. Amorth, i została całkowicie uwolniona. Jednak po wielu latach, jak przyznała, zły duch do niej wrócił. Ale nie ujawnia swego imienia. Zdaniem Amortha jest to „duch milczący”. Ksiądz Amorth wysłał ją do mnie, gdyż uczestnictwo w odprawianych modlitwach przynosi jej na jakiś czas dużą ulgę. Zły duch jest obecny, lecz jej nie dręczy. Dlaczego tak się dzieje? Trudno znaleźć jednoznaczną odpowiedź. Jezus uwalniał od złego ducha albo kazał mu milczeć. Wydaje się, że dla niektórych modlitwa wspólnotowa przed Najświętszym Sakramentem, połączona z modlitwą o uwolnienie, jest jak Chrystusowe słowo: „milcz!”. Człowiek nie zostaje uwolniony całkowicie, ale dzięki modlitwie lżej mu dźwigać krzyż, jakim jest noszenie w sobie demona.
pełny tekst artykułu w drukowanej wersji Miesięcznika Egzorcysta