Bł. Aleksandrina Maria da Costa jest jedną z najbardziej niedocenionych mistyczek XX wieku. Święta, która przez 30 lat leżała przykuta do łóżka, walcząc z szatanem, cierpiąc i wynagradzając za grzechy tysięcy dusz, stała się później potężną wstawienniczką, pomagającą o. Gabriele Amorthowi w wyrzucaniu złych duchów podczas egzorcyzmów.
- Amorth opisał niesamowite życie bł. Aleksandriny w jedynej napisanej przez siebie biografii pt. “Ukryta w uśmiechu”. Zawarł w niej mi. przejmujące opisy mistycznego przeżywania Męki Pańskiej, których wielokrotnie doświadczała portugalska święta.
Z łóżka do Ogrójca
W południe Aleksandrina schodzi z łóżka. Nie wiadomo, jak tego dokonuje, gdyż leżała w nim sparaliżowana od 1925 roku. Jednak kiedy Pan na to pozwala, swobodnie się porusza. Kładzie się na podłodze, dostojnie, z rękoma wyciągniętymi wzdłuż ciała. W pewnej chwili podnosi się na kolana, kieruje wzrok w stronę nieba i rozkłada dłonie w geście akceptacji. Na stępnie znowu się wyciąga na podłodze, po czym ponownie przyklęka, powtarzając te same gesty. Wykonuje to trzykrotnie. Modlitwa w Ogrójcu była długa i przepełniona bólem; Aleksandrina wydaje przejmujące jęki, słychać też jej łkanie. „Jest to zawsze tak poruszająca scena, że widziałam, jak wielu ludzi przy tym płacze; ja też płakałam” – relacjonuje Deolinda.
Kolejny etap to pojmanie przez żołnierzy. Wyraźnie widać wstręt wobec pocałunku zdrajcy; słychać też słowa: „Ja jestem”, które Aleksandrina wypowiada, czasem klęcząc, a czasem stojąc. Następnie, trzymając ręce złożone jedna na drugiej, wykonuje kilka kroków po pokoju lub porusza się na klęczkach, jednocześnie powtarza pewne zdania wypowiedziane przez Jezusa do Anny, do Kajfasza i do Piłata. W pewnej chwili wyraźnie słychać odgłos policzkowania: Aleksandrina sama się uderza, prawą ręką w lewy policzek. Później pozostaje nieruchoma, z dłońmi opartymi o łóżko, jakby były związane. Towarzyszą temu bolesne jęki, jakby za każdym razem otrzymywała chłostę: to etap biczowania. Wielokrotnie upada na ziemię, aż w końcu nie jest w stanie się podnieść i pozostaje rozciągnięta na ziemi.
Cierniem ukoronowanie jest ewidentne: Aleksandrina podchodzi na klęczkach do ściany, siada i gwałtownie pochyla głowę do przodu, napinając żyły i mięśnie, jakby otrzymywała uderzenie po głowie. Od czasu do czasu wymiotuje, samą wodą, gdyż nie ma nic innego w żołądku. Włosy ma posklejane od potu. Na koniec wygląda jak martwa.
Odpowiadając na pytania kierowane do niej po ekstazach, kilkakrotnie wyjaśniała, że czuła ukłucia cierni na całej głowie. Opisywała to, jakby przyciskano jej do głowy ciernisty kaptur. Aleksandrina nie znała badań nad Całunem Turyńskim, lecz to, co opisywała, zgadzało się z odbitymi na nim śladami.
Przykuta krzyżem do podłogi
Nadchodzi chwila drogi krzyżowej. To, że Aleksandrina zostaje obarczona krzyżem, można rozpoznać z pozycji, jaką przyjmuje jej ciało, zgięte jak u kogoś, kto trzyma ogromny ciężar na ramionach. Porusza się po pokoju ciężkimi, głośnymi krokami, pochylona do przodu, posuwając się powoli.
Ponieważ podczas ekstaz Aleksandrina jest nieczuła na wszelkie bodźce z zewnątrz, dr Azevedo kilkakrotnie zezwolił na pewne próby, pod nadzorem jego oraz innych towarzyszących temu osób. Raz spośród grupy księży wybrał dwóch najbardziej postawnych i poprosił, aby spróbowali podnieść Aleksandrinę w chwili, gdy znajdowała się w pozycji osoby niosącej wielki ciężar. Księża nie zdołali jej podnieść nawet na milimetr, choć bardzo się wysilali. Kiedy wszystko się skończyło i ktoś opowiedział o tym fakcie Aleksandrinie, ta odpowiedziała: „Ale przecież wtedy miałam krzyż na ramionach!”.
Podobny eksperyment wykonał później znany psychiatra, dr Elisio de Moura, który również był solidnej postury. Zdjął marynarkę i ze wszystkich sił próbował podnieść Aleksandrinę. Nie poruszył jej nawet o milimetr. Ojciec Mariano polecił jej później określić, jak ciężki był ten krzyż, na co mistyczka uroczyście i z prostotą odpowiedziała: „Mój krzyż ma ciężar całego świata”. Słowa te są teologicznie poprawne.
Na tym etapie, kiedy przeżywała drogę na Kalwarię, trzykrotnie ciężko upadała na ziemię, tak że uderzała głową o podłogę. Na koniec miała rozległe siniaki na kolanach i kilka na całym ciele w miejscach, gdzie wystawały jej kości. Siniaki te znikały jednak w krótkim czasie. Po każdym upadku zdawało się, jakby przez chwilę była ciągnięta po ziemi. W końcu podnosiła się, najwyraźniej pozbawiona ciężaru krzyża: wzywano Szymona Cyrenejczyka. Od tej chwili ten z obecnych, kto próbował ją podnieść, czynił to z wielką łatwością.
Mistyczne konanie
Po dotarciu do celu pozostawała wyciągnięta na ziemi, z rozłożonymi ramionami i złączonymi stopami, jak ktoś przygotowywany na przybicie do krzyża. W tym celu otwierała i opierała na podłodze prawą dłoń, następnie lewą, a na koniec ściślej łączyła stopy, jedną obok drugiej. Można też było zauważyć spontaniczny skurcz palców u rąk; kiedy po wszystkim proszono ją o wyjaśnienie, tłumaczyła, że była to chwila przebicia gwoździami przegubów dłoni. A zatem również ten szczegół był zgodny ze śladami na Całunie Turyńskim.
W tym momencie męki następował niekiedy niewyjaśniony fakt, który bardzo poruszał obecnych: Aleksandrina podnosiła się z ziemi, trzymając rozłożone ramiona, nie zginając ani ciała, ani nóg; pozostawała sztywna, jakby była oparta o jakąś podporę. Zapierała się jedynie piętami. Było ewidentne, że nie mogła wykonać tego ruchu własnymi siłami; była jakaś inna siła, która podnosiła ją z ziemi. Następnie coś nią potrząsało, jakby otrzymywała uderzenie w dół: można było odnieść wrażenie, że cały krzyż z przygwożdżonym do niego ciałem zostawał wbity w ziemię.
Aleksandrina pozostawała w tej pozycji przez kilka minut, po czym upadała na ziemię i tam kończyło się konanie. Oddychała z coraz większym trudem. Wznosiła oczy do nieba i wydawała okrzyki bólu. Jej klatka piersiowa rozszerzała się do tego stopnia, że wydawało się, iż przestanie oddychać. Wypowiadała też kilka ledwo dosłyszalnych zdań, z których ostatnie brzmiało: „Ojcze, w Twoje ręce powierzam ducha mego”. Pochylała głowę w lewą stronę i przez kilka chwil nie dawała żadnego znaku życia: nie widać było ani ruchu, ani oddechu. Wydawała się martwa. Kilka razy próbowano unieść jej głowę, lecz bezskutecznie
Tekst został opracowany na podstawie książki o. Gabriele Amortha “Ukryta w uśmiechu”, wydawnictwo Esprit