Kilka lat temu na ekranach polskich kin pojawił się film zatytułowany „Twister”. W spektakularny i dramatyczny sposób obrazował skutki działania czegoś, co istnieje, choć tego nie widać – ruchu powietrza, a dokładniej mówiąc – tornada. Kiedy zarzucono twórcom tej produkcji, że przecież nie może być aż tak strasznie, odpowiedzieli, że rzeczywiście nie pokazali pełnego obrazu tragedii, bo wtedy nikt by im nie uwierzył. W rzeczywistości bowiem jest dużo gorzej.
Kiedy blisko dwa lata temu rozpoczęliśmy przygotowania do wydania pisma „Miesięcznik Egzorcysta”, zmagaliśmy się z tym samym problemem. Jak mówić o rzeczywistości, której nie widać, a której skutki oddziaływania są straszne i często bywają niezwykle spektakularne. Konsultowaliśmy nasze wątpliwości z wybitnymi znawcami zagadnienia, profesorami z różnych uczelni. Poprosiliśmy o pomoc biskupów, księży egzorcystów, demonologów i ludzi, którzy w sposób praktyczny doświadczyli działania zła osobowego. To oni przekonywali nas, że nie wolno dłużej czekać. Czas, w którym żyjemy, to istne tornado okultyzmu, ezoteryzmu, wróżbiarstwa, magii, bioenergoterapii i wielu innych zjawisk, które wsysają ludzi – czasami przez niezdrową fascynację złem i podchodzenie zbyt blisko, a czasem ze względu na zwykłą nieświadomość obcowania z niszczycielską siłą.
Pismo nasze ma pełnić funkcję uświadamiającą i profilaktyczną. Szatan bowiem „nie jest straszny dlatego, że straszy i wzbudza w nas dygot, ale dlatego, że potrafi kłamać, zwodzić i nakłaniać nas do działania wbrew naszemu dobru w wymiarze doczesnym i wiecznym” – jak ostrzega ks. Aleksander Posacki.
Historie, które za chwilę Państwo przeczytacie, wydarzyły się naprawdę. A z rzeczywistością, którą one opisują, jest podobnie jak z „Twisterem” – może być dużo gorzej. Szatan istnieje. Jednak to nie on, lecz Chrystus jest fascynujący.
Grudzień 2012 roku przez wielu zapowiadany jest jako wyjątkowy. Niektórzy ostrzegają, że czas się kończy, ktoś zaplanował jego kres właśnie teraz.
Pewni możemy być tylko jednego, że opatrzność Boża nad nami czuwa. Pan Bóg zaufał nam do tego stopnia, że w nasze ręce złożył nasze życie, a w wielu wypadkach również życie naszych bliskich. To wystarczający powód, by ten grudzień 2012 roku uczynić wyjątkowym. I nie dlatego, że ktoś zapowiada koniec świata, ale dlatego, że dzięki każdemu z nas wielu ludzi może dostrzec prawdziwy sens świąt Bożego Narodzenia. Czas przygotowania do Narodzin Chrystusa może i powinien być czasem przygotowania do nowego, lepszego życia. A to przecież my o nim decydujemy.
Nasz uśmiech, otwartość, uwaga, szczere współczucie, drobna pomoc czy wreszcie dobroć, która jest w nas, będzie owocować nowym, lepszym światem, bo musi nastąpić przebiegunowanie serc i umysłów. Życzymy wszystkim, by byli siewcami radości i pokoju, światła i dobroci, która pochodzi od Nowonarodzonej Dzieciny. Opieka Maryi niech towarzyszy nam i naszym bliskim.
Wydawca i Redakcja
Miesięcznika Egzorcysta
Więcej materiałów w drukowanej wersji "Miesięcznika Egzorcysta", którą można kupić w naszym sklepie.
Złu brakuje światła, to widać. Przed światłem prawdy ono woli się chować w tym, co mroczne. Zapalić światło prawdy można przez czynienie dobra, co jest rozwijaniem prawdziwej, ludzkiej kultury. W przeciwieństwie do zła, które zawsze jest pasożytnicze (ujawniać się może jedynie na tkankach dobra jako jego destrukcja), dobro wymaga trudu i poświęcenia. Ale dlatego jest cenne, czyli warto się o nie starać. Głos tzw. prasumienia słyszy każdy człowiek: „dobro należy czynić, zła unikać”.
Podnoszą się czasem wołania: „nie straszmy Szatanem, piekłem, wiecznym potępieniem”, bo to niechrześcijańskie. Może to i racja: nie straszmy; straszyć można kryzysem gospodarczym, kataklizmem przyrodniczym czy wojną. Diabłem i piekłem nie da się tylko straszyć. Tą rzeczywistością trzeba przerażać, bo to jest jedyna właściwa reakcja normalnego człowieka. O grozie i dramacie śmierci wiecznej mówi Zbawiciel, więc chyba trudno przytomnie utrzymywać, że jest to postawa niechrześcijańska. Dzisiaj, gdy Zły ma tak skuteczny marketing i sprawny PR, tym bardziej o nim należy mówić. Być może ktoś się w porę opamięta…
Kto nie wierzy w istnienie diabła, ten wierzy diabłu. Wierzy jego sugestiom i podszeptom, że nie istnieje. Wystarczy wejść do księgarni czy włączyć telewizor, by się przekonać, jakie style są modne, lansowane i obowiązujące. Style życia i twórczości coraz bardziej przesiąknięte są złem moralnym, którego nie nazywa się już grzechem. Może warto się zastanowić nad powszechną dziś patologią „oswajania” zła, przyznawania mu prawa obywatelstwa wśród tego, co dobre, a nawet chronienia go jakimś przedziwnym immunitetem. Utrwalają się postawy akceptacji zła, nazywania go dobrem, a w konsekwencji jego promocji. Komu na tym najbardziej zależy?
Człowiek jest istotą z natury religijną, więc zawsze będzie szukał czegoś lub kogoś, kogo uzna za silnego władcę, pana, swojego Boga, obdarzy go zaufaniem i będzie mu oddawał cześć w jakimś kulcie. Dzikie plemiona znad Amazonki często zachowują jeszcze stare, prymitywne formy religijności, podobnie jak ich całe życie jest prymitywne i nie odbiega zasadniczo od form, w jakich żyli ich przedkolumbijscy przodkowie. Na przykład noszą na szyi jakieś wisiorki, które mają przysporzyć dobrobytu i przynieść szczęście, ochronić przed atakiem dzikiego zwierzęcia czy wrogich duchów. Są to talizmany i amulety. Ich wiara zwana jest fetyszyzmem i należy do pierwotnych form religijności, w której oczywiście brak jakiegoś głębszego teologicznego namysłu. Ci indianie wiedzą, że nie są „panami świata”, że są słabymi, śmiertelnymi ludźmi, a więc odwołują się do sił, które w ich mniemaniu są dla nich opiekuńcze. Myliłby się jednak ten, kto by uważał, że zjawiska fetyszyzmu to w naszych czasach pozostałości występujące jeszcze tylko w głębokiej egzotyce. wcale nie trzeba być Elżbietą Dzikowską ani Wojciechem Cejrowskim, by oglądać je na własne oczy. wystarczy rozejrzeć się wkoło, w biurze, na stacji benzynowej, w kawiarni – wyznawców „cywilizowanego” fetyszyzmu nie brakuje. Co więcej, im wyższą pozycję społeczną ktoś osiąga, tym częściej zakłada taki czy inny amulet lub talizman, choćby wspomnieć tylko o Pierścieniu Atlantów, czerwonej nitce czy oku Horusa. Można nawet powiedzieć, że jest to domeną elit: biznesmeni, aktorzy, politycy, a nawet osoby z pionu nauki i kultury (to rzadkość), co jest dziwne, bo akurat ci ostatni są w sposób szczególny powołani do współpracy z rozumem oraz piętnowania zabobonów i irracjonalizmów.
Czym różni się golas z liśćmi palmy na pupie, dmuchający w piszczałkę, od szanownego prezesa-biznesmena w szykownym garniturze z czerwoną nitką na ręku? Jeden i drugi przywołuje ochronne siły, w które obaj święcie wierzą. Są w tym względzie bardzo podobni. A który z nich postępuje bardziej racjonalnie? Czy łowca małp, który czci totemicznego jaguara, czy może dumny prezes, który też podziwia swego jaguara w garażu i także jest wierzący, bo czasem chodzi „wysłuchać” Mszy niedzielnej. Golas,
postępujący i wierzący tak, jak pozwala mu jego świadomość i wiedza, czy biznesmen z dyplomem wyższej uczelni? który jest bardziej racjonalny?
Na przełomie lat 60. i 70. XX wieku miała miejsce na zachodzie tzw. rewolucja obyczajowa, której jedną z przyczyn było znudzenie pewnych grup społeczeństwa dotychczasowym stylem życia i jednoczesne zafascynowanie kulturą Wschodu. Niektórzy muzycy i aktorzy amerykańscy specjalnie jeździli do Indii, by poznać arkana medytacji Transcendentalnej, a wróciwszy do domu, kontynuowali ćwiczenia, fascynując nimi swych sąsiadów z Beverly Hills. Wspaniałością TM zachłysnęły się miliony zwykłych amerykanów, którzy też chcieli sobie trochę „polewitować”.
Dodatkowym impulsem była wizyta w Stanach samego guru maharishiego Yogi. raptem każdy zapragnął medytować, zasiąść w pozycji lotosu i ze skrzyżowanymi nogami zamknąć oczy. Do tego jeszcze kciukiem dotknąć palca wskazującego, jak kucharz na Vegecie z Podravki, i już tylko czekać na kosmiczną energię. Genialne! Że też nikt wcześniej na to nie wpadł!
Tymczasem sprawa jest bardziej poważna niż śmieszna. Tylko laikom się zdaje, że nic się nie dzieje, że ktoś sobie siedzi i medytuje. Bo oto właśnie budzi w sobie węża-energię kundalini, który zamieszkuje okolice genitaliów. Wąż, jak to wąż, zaczyna wirować i iść do góry, otwierając po drodze czakramy. aż dochodzi do głowy i otwiera czakram ostatni. Wtedy człowiek doznaje oświecenia i twierdzi, że jest wyzwolony jak bóg i że sam jest tym bogiem. Trzeba przyznać, że niezwykła to historia i jakże archetypiczna. o wężu, który – mniejsza o to, skąd wyszedł – oferuje swoje porady, jak zostać bogiem, wiemy bez uprawiania medytacji Transcendentalnej. i chyba lepiej go nie budzić. Być może nie zdajemy sobie sprawy, jak cenna okazała się moda na jogę w Stanach.
Cenna na pewno dla sowieckich przywódców. Gdy agenci KGB zorientowali się o tej fali, natychmiast dolali oliwy do ognia, nie poskąpili też grosza na podtrzymanie pasji medytowania. ale po co Sowietom joga na zachodzie? Szczegóły wyjaśnił zbiegły na zachód w 1970 roku agent KGB od dezinformacji, Jurij Biezmienow. To była wojna ideologiczna. Liczono na atomizację społeczeństwa i jego erozję moralną oraz na oderwanie świadomości od ważnych spraw publicznych, jak polityka i gospodarka. Tym celom znakomicie służyła zachodnia moda na wschodnią medytację, która „każe” oderwać się od świata zewnętrznego, a skupić na własnym wnętrzu. Po latach Towarzysze nie mogli wyjść ze zdumienia, że w tak krótkim czasie tak dużo można osiągnąć. ich eksperci dawali 20 lat na „przewrócenie” świadomości społecznej. i rzeczywiście, dziś wiemy, że w połowie lat 80. Rosja planowała wojnę z zachodem.
Dosłownie dzięki Bogu do niej nie doszło, ale to już zupełnie inna historia, o czym pisaliśmy w numerze listopadowym.
11 lutego 2003 r. Jan Paweł II powiedział: Świat potrzebuje dziś nowego św. Franciszka z Asyżu! Na początku trzeciego tysiąclecia, chyba bardziej niż kiedykolwiek dotąd, ludzkość i świat czekają, aby przeniknął ich duch św. Franciszka.
To znak naszych czasów, że papież Franciszek kładzie akcent na ewangeliczne ubóstwo. Właśnie w świecie zdominowanym przez żądze posiadania i nieograniczonej konsumpcji propozycja Kościoła to droga pod prąd, droga zdrowej ryby. Na pluralistycznym rynku idei jest wiele ofert obiecujących życie łatwe i przyjemne. Kościół wysuwa inną, wymagającą i odrzucającą kompromis z duchem tego świata. Ojciec Święty nie pozostawia złudzeń: albo Bóg, albo diabeł. W iście Chestertonowskim stylu Franciszek wypowiada znamienne słowa: Kto się nie modli do Boga, ten się modli do diabła.
Zła i Złego chcemy się wystrzegać. Żeby jednak poznać zło, trzeba wpierw poznać dobro. Zło bowiem ujawnia się tylko na ciele dobra, jako jego destrukcja. Nie jest materialnym czy bytowym przeciwieństwem dobra. W tym sensie mówienie o walce dobra ze złem w świecie jest bardziej metaforyczne niż dosłowne. Bóg bowiem widział, że to, co stworzył, było dobre. Bóg jako Byt doskonały nie stwarza zła. Skąd więc się wzięło? Okazuje się, że jedynie byty osobowe, czyli wolne w swych decyzjach, są w stanie realizować dobro albo zło (niszczenie dobra). Sprawą istotną jest, czy podejmując decyzje, mają właściwe (obiektywne) rozeznanie. Jeśli tak, to z pewnością tego zła będzie mniej. Dlatego ważne jest zdobywanie mądrości i wiedzy, a pozbywanie się głupoty i ciemnoty, które stanowią znakomite środowisko do namnażania się zła. Papież Franciszek, jeszcze jako kardynał (2005 r.), powiedział, że chrześcijanie nie mogą sobie pozwolić na luksus bycia głupimi; że musimy być mądrzy i bystrzy.
Mądrość ma wszędzie zastosowanie. Mówi się, że bioenergoterapia to medycyna naturalna, czyli wykorzystująca siły natury. Wystarczy, aby znawca umiał je wyzwolić i zaaplikował jako panaceum. Sami bioenergoterapeuci przyznają jednak, że nie wiedzą, jakie jest pochodzenie tych energii. A jeśli zamiast naturalnych wykorzystują ponadnaturalne? Próba wykluczenia tego z góry byłaby przejawem intelektualnego dogmatyzmu i umysłowej ciasnoty. To kwestia roztropności, czyli mądrości. Walizka pozostawiona na lotnisku wzbudza największą ostrożność, przyjeżdżają saperzy i na wszelki wypadek detonują bagaż. Policjanci francuscy wysadzili samochód pani minister, bo wewnątrz znajdowała się dziwnie wyglądająca torba. Nie mogli wiedzieć, że akurat w tym przypadku były to gęsie wątróbki. Innym razem mogłyby to być np. granaty.
Warto zachować ostrożność, tym bardziej że wielu doświadczyło na własnej skórze skutków działania bioenergii nieznanego pochodzenia. I przed tym przestrzegają.
Więcej materiałów w drukowanej wersji "Miesięcznika Egzorcysta", którą można kupić w naszym sklepie.
Skoro śmierć jest przeciwieństwem życia i jego kresem, to dlaczego dzień śmierci jest najważniejszym dniem w życiu? Sama śmierć do życia nie należy i ze swej natury jest jego przeciwieństwem. Nie taka jest jednak perspektywa dla życia, które jest nieprzemijające: zmieniają się jedynie formy i okoliczności, a ono trwa nadal. Jednak śmierć będzie dla nas zawsze tajemnicą, przynajmniej w tym sensie, że nie możemy rozpoznać konkretnych okoliczności życia już poza jej granicą. Z Objawienia wiemy, że będzie to czas sądu nad całym naszym życiem. Sprawiedliwy Sędzia wystarczająco nas oświeci, żebyśmy sami byli w stanie ujrzeć siebie w całej prawdzie. I będzie to czas na ostateczną naszą decyzję: albo wybierzemy życie wiecznie szczęśliwe, albo wiecznie nieszczęśliwe. Dlatego jest wskazane przyzwyczajać się do właściwego wyboru, bo każdy dąży do szczęścia.
Do tego dnia trzeba się ciągle przygotowywać poprzez stałe wybory prawdziwego dobra, by na koniec, gdy przyjdzie stanąć wobec Dobra Doskonałego, móc powiedzieć „tak”. Czymś niepojętym byłaby inna odpowiedź. Nawet nie chcemy sobie jej wyobrażać, bo jej dramat, tragizm i katastrofizm przerasta wszelkie ludzkie pojęcie i wyobrażenie. Już sama myśl o wiecznej samotności, smutku i zgryzocie może prowadzić do bólu głowy. Dlatego należy nastawić się na myśl o prawdzie i na poznawanie prawdy, czego przełożeniem w działaniu jest czynienie dobra. I nie odwracać się za siebie z tęsknotą za „półprawdami” czy „półdobrami”. Jeżeli każdy szuka szczęścia, to tylko wtedy je znajdzie, kiedy uświadomi sobie przemijalność dóbr doczesnych i konsekwentnie nie przywiąże do nich zbyt dużej wagi. Przez to ograniczy swoje potrzeby do koniecznych, a wówczas stwierdzi, że jest naprawdę szczęśliwy.
Szczęście uzyskamy, gdy ograniczymy potrzeby do tych, które nie przerastają możliwości ich spełnienia, dzięki czemu staniemy się bardziej wolni od różnych obciążających przywiązań. Na śmierć nie spojrzymy wtedy jak na dzień straszny, ale jak na czas wyzwolenia – i oby nie wchodziły w grę żadne alternatywy.
Coraz bardziej popularna staje się modlitwa różańcowa w postaci Nowenny Pompejańskiej. Polega ona na odmawianiu codziennie całego Różańca (tradycyjnie trzech lub czterech części) przez 54 dni. Pierwsza jej część (27 dni) ma charakter błagalny, druga – dziękczynny. Nowenna zdobyła sobie przydomek „modlitwy nie do odparcia”. Ma to oddawać jej wprost niebywałą skuteczność, co potwierdzają liczne świadectwa. Modlitwa ta nie jest łatwa, bo wymaga wielkiej dyscypliny i konsekwencji. Jednak, jak potwierdzają liczne osoby, wciąga – do tego stopnia, że staje się stałą, codzienną i ochoczo wykonywaną czynnością.
Nasze modlitwy na ogół są modlitwami błagalnymi. Zawsze Boga o coś prosimy, dziękować często zapominamy. Podobnie też pojmujemy skuteczność modlitwy – ograniczamy ją do „efektów” uproszenia Boga o coś. Jednak skuteczność modlitwy to dużo więcej niż „pozytywny” wynik naszej prośby. Skuteczność rozumiana jako uproszenie nie jest celem samym w sobie, jest raczej jednym z elementów prawdziwego modlitewnego życia. Modlitwa w swej istocie ma przybliżać ku Bogu i prowadzić do życia w Jego obecności. Wtedy można prosić o wszystko, oby godziwe. Brat syna marnotrawnego byłby dobrym przykładem tej sytuacji. Przebywa w domu swego ojca jako współwłaściciel i dziedzic ojcowskich dóbr – i to właśnie jest istotą i celem. Oczywiście, nie ma żadnego problemu, by czasem urządzić sobie imprezę z przyjaciółmi, rzecz jasna w granicach rozsądku.
Bóg nigdy nie odsyła z niczym, ponieważ będąc Miłością, chce ciągle dawać ludziom to, co dla nich najlepsze. Jeśli czasem jakaś konkretna prośba się nie ziści, to jeszcze nie wynika z tego, że nie zostaliśmy wysłuchani. Może wtedy Bóg daje nam coś o wiele lepszego i korzystniejszego, czego w tym momencie nie rozumiemy? Bóg zawsze daje więcej niż człowiek prosi.
Artur Winiarczyk, Redaktor Naczelny
Wkrótce ukaże się książka egzorcysty ks. Edmunda Szaniawskiego „Walka św. Faustyny z przeciwnikiem miłosierdzia”, w której jest opisane zdarzenie, jakie miało miejsce gdzieś w Brazylii. Dwaj misjonarze, którzy głosili Słowo Boże wśród biedoty i marginesu społecznego, tak skutecznie ewangelizowali rozmaitych handlarzy narkotyków, sutenerów i gangsterów, że niektórzy z nich autentycznie się nawrócili. Toteż nic dziwnego, że w końcu księża zostali zaproszeni na osobiste spotkanie z szefem miejscowej mafii… Poszli, licząc się z tym, że może to być ich ostatnie spotkanie.
Mafiozo z zaciekawieniem słuchał o Jezusie, Jego miłosierdziu i przebaczeniu, o zbawieniu i Matce Bożej. W końcu doszło do tego, że sam poprosił o modlitwę nad sobą... I cóż z tego, że był szefem mafii, najpotężniejszym zbirem w okolicy, który osobiście zamordował kilkadziesiąt osób, gdy podczas modlitwy wstawienniczej opadł w stan „omdlenia”, coś na kształt „spoczynku w Duchu Świętym”? Kiedy po czasie się ocknął, był już – jak twierdzą kapłani – „innym” człowiekiem. Wtedy opowiedział, czego przed chwilą doświadczył.
Znalazł się w pokoju razem z Maryją, która prosiła go, by przeszedł do pomieszczenia obok. Przez uchylone drzwi widział Jezusa i kilkadziesiąt innych osób – swoje ofiary. Początkowo bał się, w końcu jednak posłuchał Matki Bożej i poszedł. Jezus spojrzał na niego miłosiernym wzrokiem, a skoro gangster wyznał żal, wylał na niego Krew i wodę, które są symbolem obmycia z grzechów. Mafiozo usłyszał od Pana słowa przebaczenia, a następnie to samo od swych ofiar.
Niezależnie od tego, jak od psychologicznej strony tłumaczylibyśmy to doświadczenie wewnętrzne, prawda jest taka, że jeśli dało dobry owoc w postaci nawrócenia i zejścia ze złej drogi, musiało być autentycznie i dogłębnie przeżyte jako tzw. doświadczenie graniczne. Dobre drzewo nie rodzi złych owoców.
Wnioski: przede wszystkim potwierdzają się pełne nadziei słowa Chrystusa Pana o tym, że nie ma grzechu tak ciężkiego, który – szczerze żałowany – nie byłby odpuszczony. To radosna dla nas nowina… Maryja natomiast jest pośredniczką, zawsze prowadzi do Jezusa i zawsze dobrze radzi: zróbcie, cokolwiek Syn mój wam powie.
Temat zniewolenia niezawinionego, czy w ogóle cierpienia wynagradzającego, należy do nieoczywistych i trudnych. Odsyła nas do namysłu nad konstytucją natury ludzkiej i zachęca do weryfikacji wielu poglądów na tę naturę, ze szczególnym uwzględnieniem jej wymiaru społecznego.
Jeżeli ekspiacja ma sens, to oznacza to, że głęboko w naturze ludzkiej leży jakaś jednocząca jedność, w której wszyscy ludzie mają udział. Ktoś swym cierpieniem może komuś innemu wyprosić u Boga różne łaski. Ewentualne zawinienie jednej osoby może być odpokutowane przez inną.
Liberalne systemy społeczne, w których niejednokrotnie z założenia osobisty egoizm jest warunkiem przetrwania, wyrosłe na podłożu nominalizmu pojęciowego, nie są zdolne dostrzec powyższych niuansów. Tymczasem zakwestionowana jedność i stałość ludzkiej natury pociąga za sobą szereg fatalnych konsekwencji, których dzisiaj jesteśmy świadkami. Nie idźmy tą drogą!
Namysł nad istotą ekspiacji, co należy do porządku poznania religijno-duchowego, pokazuje, że atomizacja społeczna to droga błędna. Nie idźmy też inną drogą. Systemy socjalistyczne, które na rzecz zbiorowości zdejmują z jednostki niemal całą odpowiedzialność, również łamią prawdę o wolności człowieka. Co jest oczywiste już na zwykłym, tzw. intuicyjnym poziomie. I czego w ostatnim zwłaszcza stuleciu ludzkość doświadczyła na własnej skórze. Nie może zniknąć nam z oczu fakt odpowiedzialności jednostkowej i osobistej. Ludzka natura charakteryzuje się też tym, że osoba jako jednostka jest „osobna” i stanowić ma „o sobie”. Wspólnotowość, choć jest jej istotną cechą, pozostaje sprawą wtórną.
Analiza zagadnienia cierpienia za innych pokazuje, że takie, wydawałoby się banalne czy patetyczne, sformułowania, jak „bycie bliźnimi”, czy „bycie braćmi”, mają głęboką treść.