Ze znajomym grywałem od wieczora do godziny piątej lub szóstej rano. Kiedy on szedł spać, łączyłem się z graczami ze Stanów Zjednoczonych, którzy jeszcze nie spali, lub z Korei Południowej, którzy właśnie wstali, i grałem dalej – czasem nawet do godziny dziewiątej rano.
Choć nie pamiętam dokładnie dnia ani miesiąca, kiedy zacząłem grać, przypominam sobie doskonale pewien wieczór. Szedłem już spać, kiedy tata wyciągną jakąś maszynę i położył ją na kuchennym stole. Obserwowałem tatę przez lekko uchylone drzwi mojego pokoju. Nie byłem pewien, co to za maszyna. Nie wierzyłem, że może to być komputer, gdyż wówczas wydawał mi się dobrem nieosiągalnym. Było to zarazem moje największe pragnienie. A czyż największe pragnienia mogą się spełniać? Nazajutrz wszystko stało się jasne. Ową maszyną okazał się komputer! Byłem ogromnie podekscytowany. Czekałem, aż będę go mógł mieć na chwilę dla siebie. Nie sądziłem wówczas, że z komputerami zwiążę całe moje życie.
Najważniejsze było współzawodnictwo
Moja przygoda z grami komputerowymi zaczęła się w siódmej klasie szkoły podstawowej. Rodzice kupili komputer, abym razem z rodzeństwem mógł go poznawać. Początkowo oprogramowanie było bardzo skromne i sprowadzało się do prymitywnego edytora tekstowego wraz z narzędziem do pisania prostych programów. Jednak w niedługim czasie do domu zaczęły napływać gry komputerowe. Czasem kupował je tata, a czasem wymieniałem się nimi z kolegami. W tamtym czasie gry były zapisywane na kasetach magnetofonowych. Ładowały się bardzo długo i pod wieloma względami były proste. Wciągały mnie jedynie na krótki czas. Szybko poznawałem ich zasady i traciłem nimi zainteresowanie. Pokonanie komputerowego przeciwnika nie sprawiało mi większej radości. Czas spędzałem wówczas nie tylko na graniu, ale również na poznawaniu podstaw programowania.