Islam znałam tylko z mediów, które ukazywały tę religię w najbardziej negatywnych przejawach, jakie reprezentują ugrupowania fundamentalistyczne. Już od pierwszych dni mojego pobytu w Libii odkrywałam, że jest to spojrzenie krzywdzące dla ludzi, wśród których żyłam.
Zgromadzenie Franciszkanek Misjonarek Maryi (FMM), do którego należę, wysłało mnie do pracy w Afryce Północnej. W skład naszej prowincji północnoafrykańskiej wchodzi Algieria, Tunezja i Libia. Najdłużej byłam w Libii (1989-1993).
Praca z dziećmi
Kiedy przybyłam do Libii, pułkownik Kadafi obchodził 20-lecie objęcia władzy. Pracowałam w Centrum dla Sparaliżowanych Dzieci w Trypolisie. Byłam tam sama – jako Europejka i chrześcijanka. Zarabiałam tyle, co Libijczycy. Mieszkałam w jednej z ich dzielnic, w domu połączonym trzema ścianami i tarasem z innymi. Wolne od pracy miałam w piątki i we wszystkie muzułmańskie święta. Każdego roku podziwiałam delikatność mojego dyrektora muzułmanina, Abdu Salama, który zawsze pamiętał, by dać mi wolne w Boże Narodzenie i Wielkanoc. Moja rola w Centrum sprowadzała się do służby. Zawód pielęgniarki bardzo mi ją ułatwiał. W pracy znalazłam się w wielkiej, solidarnej rodzinie. Z wyjątkową troską zajmowano się tam chorymi dziećmi. Nie czułam się ani wyobcowana, ani zagrożona, wręcz przeciwnie – mój dyrektor chciał, abym ciągle przebywała z dziećmi. Często nie mogłam nawet zrobić koniecznych rzeczy w gabinecie pielęgniarskim, bo zawsze mnie stamtąd wzywał.
Kiedyś, trochę zdenerwowana, zwróciłam mu uwagę, że jak będę stale przebywać z dziećmi, to zaczną one myśleć, wartościować, zachowywać się tak jak ja – po chrześcijańsku. On ze stoickim spokojem wyznał, że właśnie o to mu chodzi. Zachowanie dyrektora często wprowadzało mnie w zdumienie. Pierwszego dnia w pracy oddał mi do dyspozycji klucze do apteki i magazynów, których nie powierzał nikomu. Z takim samym zaufaniem powierzał mi chore dzieci. Był to najsilniejszy bodziec, by szybko nauczyć się dobrze arabskiego i nie popełnić jakiegoś błędu. Szczytem delikatności i wyjścia mi naprzeciw było uroczyste obchodzenie w pracy Nowego Roku. Dyrektor uważał, że skoro od narodzenia Jezusa chrześcijanie zaczęli odliczać czas, to znaczy, że jest to najlepszy dzień świętowania Jego narodzin. Tego dnia była choinka, prezenty dla dzieci. Było to największe święto, jakie obchodziliśmy wspólnie w pracy, ponieważ swoje święta muzułmanie obchodzili w rodzinach. Dzieci po miesiącu zorientowały się, że nie jestem muzułmanką. Większości z nich, tak jak i dorosłym, to nie przeszkadzało.
Prowadziliśmy ciągle rozmowy na tematy religijne. W Libii oficjalna ewangelizacja jest zabroniona, ale nie było dnia, żeby mi nie zadawano pytań o Jezusa. Osobiście nie zaczynałam tych rozmów, zawsze tylko odpowiadałam na pytania. Codziennie, bez znudzenia, musiałam więc opowiadać, jak wierzę, jak się modlę, jak poszczę, co uważam za dobre, a co za złe. Będąc wśród muzułmanów, którzy rygorystycznie praktykują swoją religię, nie można pozostać oziębłym. Kontakt z nimi na to nie pozwala. Poznałam licznych chrześcijan, którzy dzięki muzułmanom ponownie nawrócili się na chrześcijaństwo i zaczęli je gorliwie praktykować. W miesiącu postu (ramadan) pracowałam zawsze po południu. Chciałam odciążyć tych, co pościli, oraz kobiety, które przygotowywały ramadanową kolację. Nikt się nie gorszył, że nie poszczę. Młodsze dzieci (post obowiązywał od dziesiątego roku życia) dawały mi nawet część ze swego podwieczorku, bym miała siły bawić się z nimi.