Przez blisko 40 lat żyłam jak przeciętna katoliczka, chodziłam do kościoła, przystępowałam do Komunii świętej. Wszystko jakoś się toczyło, nie czułam żadnego braku.
Stopniowo zaczęłam interesować się różnymi „ciekawostkami”, które zaczęły oddalać mnie od Boga. W stronę tych „nowinek” skierował mnie mój tata. Pamiętam, że kiedyś wrócił z sanatorium z wahadełkiem. Potem chodził z nim po mieszkaniu i szukał żył wodnych.
Rzeczy, które mi się podobały
Z czasem zaczęłam gromadzić wokół siebie rzeczy, które mi się podobały. Kupowałam je na różnych targach, przywoziłam także z zagranicznych wycieczek. Szczególnie fascynował mnie Egipt. Kiedyś byłam na targu na Stadionie Dziesięciolecia. Tam kupiłam pewien posążek od jakiegoś Egipcjanina. Przed kupnem zapytałam mężczyznę, czy figurka nie stanowi niebezpieczeństwa. Mówił, że wszystko z nią w porządku i że nie jest symbolem śmierci.
Miało to miejsce w 2000 r. Chodziłam wówczas z moim pierwszym chłopakiem, ale ostatecznie szybko się rozstaliśmy. W tym okresie mój brat zakomunikował, że nie będzie więcej chodził do kościoła. Już jakiś czas wcześniej zaczął stać na samym tyle kościoła, potem regularnie spóźniał się na Msze Święte. Dodam, że zanim się urodził, moja mama kilka razy poroniła. Kiedy leżała w szpitalu, jej teściowa przelała nad nią jajko – dokonała tego bez zgody mojej mamy. Miało to pomóc mamie w ponownym poczęciu oraz urodzeniu dziecka.