Od szóstego roku życia miałam wrażenie, że ktoś ciągle mnie obserwuje. Czułam się skrępowana. Pamiętam, że podczas Mszy Świętej, na której miałam przyjąć Pierwszą Komunię Świętą, na pytanie: Czy wierzysz w Boga?, odpowiedziałam z rozpędu: Wyrzekam się. Od tego momentu zaczęła mnie prześladować myśl, że jestem stracona. Wydawało mi się, że Bóg mnie odrzucił, dlatego oddaliłam się od Niego. Męczyła mnie myśl, że już nie ma powrotu.
Uzależniona od czegoś potężnego
Rok po Pierwszej Komunii Świętej zaczęłam wróżyć. Pojawiły się też pierwsze problemy w kontaktach z ludźmi: czułam się przez nich odrzucona, wyizolowana. Coś mi mówiło, że powinnam się trzymać z daleka od ludzi. To poczucie pogłębiało się z upływem czasu.
W piątej klasie szkoły podstawowej nie chciałam wychodzić z domu, chodzić do szkoły. Doszło do silnej depresji. Czułam, że coś zaczyna mnie kontrolować i ograniczać. To coś zasugerowało mi, że ponownie nawiążę kontakt z ludźmi, kiedy pójdę do nich z kartami tarota. Gdy będę umiała wróżyć, zdobędę sobie przyjaciół.
Przez kilka lat wróżyłam tymi kartami. Weszłam też w astrologię, metodę Silvy, medytację transcendentalną. W trzeciej klasie szkoły średniej zaczęłam bardzo mocno odczuwać czyjąś obecność. Uświadomiłam sobie, że jestem uzależniona od czegoś potężnego. Nie kojarzyłam tego ze złym duchem. Zaczęłam się dużo modlić i ten stan na kilka lat Bóg ode mnie odsunął.