18 lat temu mój mąż w napadzie złości wypowiedział straszne słowa w kierunku naszego syna. Zawsze pamiętałam o tych słowach, ale byłam letniej wiary i dlatego nie rozumiałam, co mogą one znaczyć w życiu tej osoby, do której zostały skierowane.
Po pewnym czasie syn zaczął mieć we wszystkim pecha. Nie mógł znaleźć pracy. A gdy jakąś znajdował, nie pracował dłużej niż miesiąc, chociaż był pracowity, sumienny i miał wyższe wykształcenie. Podróżował dosłownie dookoła świata z walizką w ręku. Oprócz tego, że nie miał stałej pracy, nie miał też rodziny. Teraz
ma 36 lat.
Przekleństwo ojca
6 lat temu zaczęłam pogłębiać moją wiarę. Dużo czytałam. Dowiedziałam się wówczas, że słowa wypowiedziane przez mojego męża pod adresem naszego syna są przekleństwem. Nie mogę tych słów powtórzyć, ale zapewniam, że miały one wywołać ubóstwo i samotność. Po pewnym czasie córka oraz mąż zaczęli szydzić z syna. Bardzo mnie to bolało, bo poznałam przyczynę niepowodzeń mojego syna.
5 lat temu zdecydowałam się powiedzieć synowi, co stanowiło przyczynę jego niepowodzeń. Nie powiedziałam tylko, kto wyrzekł słowa przekleństwa. Prosiłam syna, by się modlił, ale on nie chciał o tym słyszeć. Zadawał mi wiele bólu, odrzucając Boga. Przez długi czas bał się pójść do spowiedzi. Był bardzo nerwowy, jeśli poruszałam kwestię wiary. Jego odpowiedź była zawsze taka sama: „Nie przychodź do mnie ze swoją religią!”. Mąż oraz dzieci śmiali się z moich modlitw.
Tymczasem ja zamawiałam za syna msze święte, dołączyłam do wspólnoty różańcowej Rodzice za Dzieci, modliłam się Nowenną pompejańską, praktykowałam też nabożeństwo dziewięciu pierwszych piątków miesiąca. Gdy jednego razu powiedziałam o tym księdzu w konfesjonale, on mnie pocieszył, że moje modlitwy zostaną wysłuchane.
Kiedy wróciłam do domu, ku mojemu zdumieniu syn poprosił mnie o modlitwę. Zaproponowałam mu, by pójść do naszego egzorcysty o. Marka Dettlaffa. Zgodził się. Po modlitwie u egzorcysty syn poczuł w sercu radość i pokój. Wkrótce wyjechał do Anglii, gdzie znalazł pracę. Niestety, syn żył bez Boga. Szybko stracił to, co odzyskał dzięki modlitwie o. Marka. Znowu zaczął podróżować z walizką w ręku. Dalej nie miał ani stałej pracy, ani rodziny. Była tylko rozpacz. Bałam się, żeby nie zaczął nadużywać alkoholu.
Jednego razu syn opowiadał mi, że we śnie przyszedł do niego Zły. Namawiał go, by złożył podpis na kartce. Obiecał, że wtedy wszystko będzie dobrze. Ale syn nic nie podpisał. Wiedziałam, o co chodzi. Jednak nie mogłam o tym powiedzieć synowi. Z jego strony usłyszałabym tylko pusty śmiech. Im więcej się modliłam, tym było gorzej. Nie widziałam żadnych owoców swojej modlitwy, żadnej poprawy mimo wielu lat błagań, próśb, łez. Nic… W końcu pojawiła się myśl, by przestać się modlić.