Był czas w moim życiu, gdy wszelkie ostrzeżenia i opinie Kościoła odnośnie do jogi, wróżenia, różnych form terapeutycznych, amuletów itp. wydawały mi się oczywiście przesadzone i średniowieczne. Nie widziałam nic złego w mieszaniu różnych duchowości i w eksperymentowaniu na tym polu. Nie docierało do mnie to, jak potężną, a zarazem delikatną strukturą jest duchowość człowieka. W czasie studiów zetknęłam się z ustawieniami rodzinnymi Berta Hellingera…
świadectwo Anny
Miałam 27 lat, gdy zdecydowałam się na uczestnictwo w ustawieniach metodą Berta Hellingera. Jak każdy człowiek, miewałam różnego typu rozterki, pytania, wątpliwości, które czasami zdawały się przybierać na sile. Głównym motywem podjęcia takiego kroku była wątpliwa jakość mojego ówczesnego związku z mężczyzną, a konkretnie narastająca liczba nieporozumień. Zaczęłam za stan rzeczy obwiniać siebie. Niemniej jednak uważałam się wówczas za osobę silną, zaradną i… wierzącą, bo przecież systematycznie chodziłam na Mszę św., modliłam się; pochodziłam z wierzącej rodziny, na którą mogłam liczyć. Wydawało mi się, że mam kontrolę nad własnym życiem. Najczęściej kierowałam się swoją logiką, podążałam za swoją ciekawością… zaś w praktycznym działaniu ewangeliczne prawdy tliły się gdzieś obok. Wszelkie ostrzeżenia i opinie Kościoła odnośnie do jogi, wróżenia, różnych form terapeutycznych, amuletów itp. wydawały mi się oczywiście przesadzone i średniowieczne. Nie widziałam nic złego w mieszaniu różnych duchowości i w eksperymentowaniu na tym polu. Nie docierało do mnie to, jak potężną, a zarazem delikatną strukturą jest duchowość człowieka...