W latach 80. i 90. XX w. do Polski zaczęły napływać różnej maści szkoły sztuk i sportów walki. Wtedy z wypiekami słuchało się opowieści o heroicznych wyczynach różnych mistrzów. Zdarzało się, że instruktor miał wielkie pragnienie bycia nie tylko trenerem karate, lecz także przewodnikiem duchowym.
Sobota, godzina 10 rano. W szatni szybko wyskakuję z ciuchów, zakładam hakamę i górę z kimona, boken (drewniany miecz imitujący miecz samurajski – katana lub shinken) w dłoń i do dojo. Przed wejściem na salę tradycyjny ukłon i staję karnie w szeregu. Siadamy na parkiecie. Chwila na uspokojenie, wyciszenie. Potem krótka, intensywna rozgrzewka i zaczynamy powtarzać techniki z bokenem w ręku. Praca indywidualna, elementy walki z partnerem, ćwiczenie formy, tzw. kata. Szybkie ruchy, świst powietrza przecinanego przez boken, zatrzymany parę centymetrów przed partnerem.
Techniki wykonywane bardzo dynamicznie albo bardzo, bardzo wolno. I to, co najciekawsze na treningu – test tameshigiri (test cięcia), czyli cięcie bambusa lub mat słomianych prawdziwym mieczem samurajskim. A potem powrót do domu, do rodziny. Niedzielna Eucharystia. Wyjazd na rekolekcje ignacjańskie do sióstr zawierzanek do Częstochowy. Od 1995 roku praca z ofiarami sekt i różnych zniewoleń duchowych w ramach Śląskiego Centrum Informacji o Sektach i Grupach Psychomanipulacyjnych w Chorzowie. Tak jest dzisiaj. A kiedyś?