Z ks. prof. Leszkiem Misiarczykiem, egzorcystą diecezji płockiej, rozmawia Marta Brzezińska-Waleszczyk
-- Bardzo się Ksiądz Profesor palił do tego, żeby zostać egzorcystą?
Ja osobiście nie (śmiech). I myślę, że niewielu jest księży, którzy paliliby się do takiej posługi.
-- Dlaczego?
Ze względu na świadomość wchodzenia na teren bardzo trudnej i realnej duchowej walki. O wiele silniejszej niż walka z pokusami czy własnymi słabościami lub grzechami. To walka na pierwszej linii, bardzo ostra, z wrogiem, który jest silniejszy od nas. Uważam, że byłoby szczytem nieroztropności lub nawet głupotą chcieć podejmować taką posługę bez uprzedniego rozeznania przełożonych czy wręcz „palić się” do niej.
-- Jednak gdy padła taka propozycja, Ksiądz się zgodził.
Długo się wymawiałem (śmiech). Ksiądz biskup przekonał mnie, uświadamiając mi potrzebę pomocy innym. Wskazywał na moje przygotowanie psychoterapeutyczne. To jednak nie było decydujące – terapeutycznie mogę przecież pomagać wiernym, nie będąc egzorcystą. Dziś mam możliwość patrzenia na problemy, z jakimi ludzie do mnie przychodzą, z dwóch perspektyw – terapeutycznej i duchowej. Bycie egzorcystą nie było jednak nigdy moim marzeniem.