Pierwszy dzień pracy był szokujący. Początek zawsze wymaga dostosowania się do nowych warunków, ale to było coś więcej. Ku mojemu zdziwieniu (nie doprecyzowałem tego podczas rozmowy kwalifikacyjnej), praca odbywać się miała w wielkiej hali, tzw. open space, wśród kilkudziesięciu osób. Większość z nich ze słuchawkami na uszach rozmawiała w obcych językach. Ci, którzy nie rozmawiali przez słuchawki, zestresowani wpatrywali się w monitor, czasem w trwodze rzucając okiem na przechadzającego się po hali przełożonego (sprawdzającego kątem oka, co kto robi na komputerze). Część osób wymieniała uwagi, nie przebierając w słowach. Drugie traumatyczne przeżycie w początkach pracy związane było z tym, że codziennie na skrzynkę mailową otrzymywałem po 80-100 wiadomości. Ilość listów w połączeniu z dyskomfortem w hali tworzyła bardzo trudne warunki funkcjonowania zawodowego.
W pracy spędza się znaczną część dnia, więc ważni są ludzie i atmosfera, która jej towarzyszy. Okazało się, że trafiłem do zespołu znającego się od kilku lat, hermetycznie zamkniętego, gdzie każda osoba spoza traktowana jest jak piąte koło u wozu. Dzień zaczynało się i kończyło, odbijając kartę, która mierzyła czas pracy danej osoby. Kontakt ze współpracownikami z zagranicy odbywał się na cyklicznych telekonferencjach, na których co tydzień próbowaliśmy łagodzić narastający od lat chaos.