Moja historia z wróżbiarstwem zaczęła się około 11. roku życia. Mama kupiła jakąś gazetę, w której były karty tarota. Wycięłam je i bawiłam się nimi, wróżyłam koleżankom. Traktowałam to jako zabawę. Jednak stopniowo stałam się również uzależniona od wróżki, tak że każda ważniejsza sprawa w moim życiu kończyła się poradą u niej. Nie potrafiłam samodzielnie myśleć ani podejmować jakichkolwiek decyzji.
Mam na imię Teresa i 27 lat. 10 lat temu zaczęłam wierzyć we wróżby, horoskopy i zabobony. Z czasem czytanie tych tekstów przestało mi wystarczać. Zaczęłam sięgać po SMS-owe porady u wróżek. Pytałam o miłość, zdrowie, relacje z drugim człowiekiem, podświadomie wierząc w to, co wróżka napisze w SMS-ie. Po jakimś czasie rozpoczęły się porady telefoniczne, bo SMS-y już nie wystarczały. Gdy chciałam coś osiągnąć, zgodnie z poradą wróżek wykonywałam rytuały, np. palenia świec, topienia róż, wkładania obrazków pod pościel (miało to pomóc w poczęciu dziecka). Zaczęłam mieć coraz częstsze stany depresyjne, a w głowie kołatała myśl, by targnąć się na swoje życie. Dopiero gdy poznałam pewnego mężczyznę, poczułam, że znalazłam oparcie. Miało być dobrze, jednak po ślubie przytłoczyły mnie nowe problemy. Znów był powód, by spytać się wróżki o poradę. Co istotne, nie traktowałam tego jako grzechu.
Muszę zaznaczyć, że oprócz uwikłania we wróżbiarstwo od młodego wieku byłam uzależniona również od oglądania nieprzyzwoitych filmów, a także od masturbacji. Działo się tak nawet wtedy, gdy byłam już mężatką. Bliskość męża mi nie wystarczała. Musiało być jeszcze coś, bym czuła satysfakcję. W tym błocie babrałam się kilka lat. I znów nie traktowałam tego jako grzechu. Chodziłam do kościoła, choć rzadko się modliłam – zwykle wtedy, kiedy miałam chęć. Owszem, jeździłam do świętych miejsc, pomagało mi to jakoś zbliżać się do Boga, jednak po powrocie do domu nadal działo się to samo.
Lęk przed modlitwą
Pan Jezus nie pozwolił mi o sobie zapomnieć! Pewne kłopoty skłoniły mnie do modlitwy. Wtedy okazało się, że nie potrafiłam się skupić na modlitwie czy lekturze Pisma Świętego, a jak mi się to udało, czułam okropny lęk. Nie wiedziałam, co się ze mną dzieje. Bałam się nawet rozmawiać z Bogiem. Na szczęście nie porzuciłam modlitwy. Miałam jednak wrażenie, że koło mnie ktoś stoi, a gdy patrzyłam na święte obrazy, do głowy przychodziły mi same bluźnierstwa. W mojej wyobraźni powstawały nawet jakieś demoniczne kształty.
Z czasem zaczęłam przeglądać strony internetowe związane z okultyzmem. Doszło do tego, że nocą bałam się przejść z kuchni do pokoju. Musiałam mieć zaświecone światło i szłam ostrożnie, jakby ktoś za mną kroczył. To było nie do wytrzymania. W nocy zaczęły pojawiać się bluźniercze koszmary, które nie dawały wytchnienia – były tak okropne, że budziłam się oblana potem i ze strachu nie mogłam zasnąć. Ciągle czułam czyjąś obecność. Przyszedł czas, że liczba nakładających się życiowych problemów osiągnęła apogeum. Wówczas zaczęłam błagać Boga, by coś zrobił: Panie Boże, ratuj mnie, bo ja już nie daję rady!!! Bóg pomógł mi. On był cały czas przy mnie. Od tamtego momentu zaczął naprowadzać mnie na drogę wiodącą ku Niemu. Zaczęłam czytać artykuły w prasie katolickiej oraz oglądać świadectwa osób nawróconych. Zrozumiałam, że mam problem, z którym nie dam sobie rady sama.
W tamtym okresie byłam całkiem daleko od Kościoła. Nie chciało mi się chodzić na Msze św., a jak już szłam, to z przymusu i tylko po to, by ludzie widzieli.