Rzeczywiście, takich świętych jest na świecie garstka – i Bogu dzięki, że nie więcej. Chyba można zrozumieć przekonanie zwykłego człowieka, że nie dla niego osiągnięcie takiej świętości.
Takie pojęcie świętości wynika z przesądów, a może nawet z zabobonów. Na pewno stoi za nim niewiedza i fałsz. Dlatego nic dziwnego, że jest bardzo na rękę siłom przeciwnym Bogu. Utwierdza u chrześcijan poczucie niezrozumienia i opuszczenia przez Boga. Dlatego kultura masowa chętnie podejmuje ten trop, mając nadzieję usprawiedliwić swe często grzeszne przesłanie. Jednocześnie łatwo świętość ośmiesza, pokazując, że to tylko forma na pokaz – a więc święty to świętoszek.
Duch Święty głosem Soboru Watykańskiego II podpowiada co innego. Mówi, że świętość jest powołaniem każdego człowieka. I wcale nie wymaga wyzbycia się jego ludzkiej natury, zanegowania materialnych potrzeb, oderwania się od ziemi. Wręcz przeciwnie – to właśnie „życie w chmurach” jest niezgodne z duchem Ewangelii. To, że człowiek musi być wolny, nie oznacza, że wyzwolony z ludzkiej konstrukcji.
Sfera materialna ciągnie w swoją stronę, duchowa w przeciwną. Wolą Bożą jest, by człowiek w takich właśnie okolicznościach walczył i wygrywał. Skoro tego od człowieka oczekuje, to na pewno nie jest to ponad ludzkie siły, Bóg wie przecież lepiej od nas.
Na ile człowiek jest spadkobiercą wcześniejszych pokoleń – swoich rodziców, dziadków? Na ile zaś jest oryginalny i niezależny? Znamy wiele przykładów z życia, gdy przysłowie niedaleko pada jabłko od jabłoni realizuje się niemal w stu procentach. Znane są też sytuacje odwrotne, kiedy potomstwo nie bardzo pasuje do rodziny. Chociaż dziedziczenie biologiczne jest oczywiste, to jednak czy może ono tłumaczyć nasze postępowanie i konkretne decyzje moralne? Nawet jeśli dziedziczymy skłonność do czynienia czegoś złego, to przecież nie oznacza to, że „musimy” ją realizować. Po pierwszych rodzicach pozostaje w nas skłonność do grzechu, ale nie przymus.
Błędem byłoby wyznaczanie przechodniości grzechów jakimś taśmociągiem win z historii. Sugerowałoby to fatalizm ludzkiej natury, niweczyłoby wolność i stawiałoby na głowie Boży zamysł względem człowieka. Tak zwane uzdrowienie drzewa genealogicznego może być pozytywnie rozumiane jako skuteczna modlitwa za dusze czyśćcowe, czyli modlitwa za zmarłych o ich zbawienie. Jest to jedyna pomoc, jaką możemy tym duszom zaoferować. Odcinanie się od grzechów przodków może być rozumiane jako wyrzeczenie się grzechów w ogóle, aby żyć w wolności dzieci Bożych. Każdorazowo też jako odpuszczenie grzechów w sakramencie pokuty. Są to tradycyjne praktyki Kościoła w „walce z grzechem”. Próby „leczenia historii” powinny więc doceniać realne, aktualne i ciągłe działanie Ducha Świętego, który jako jedyny jest w stanie leczyć (i uleczyć) każdego człowieka, a więc też każde drzewo genealogiczne.
Zaproszony do rodziny Bóg chętnie w niej przebywa i udziela Swego błogosławieństwa. Czy – w sytuacjach przeciwnych – zaproszony zły duch nie będzie przestawał w danym miejscu? Na ile będzie miał wpływ na kolejnych członków rodziny? Ta kwestia podlega dyskusji. Bezdyskusyjne jest jednak to, że człowiek ma zawsze możliwość wyboru. Jego konkretne decyzje moralne są tylko jego dziełem.
Może mieć takie czy inne ograniczenia materialne bądź duchowe, ale swą osobę kształtuje jedynie przez własne rozpoznanie, własne decyzje i kulturę. Można z daną tradycją zerwać, albo wejść w nią głębiej. Im bardziej ciąży atmosfera rodzinna, tym większe wyzwanie.
Nawet jeśli rodzina nie „zapracowała” na negatywne nawyki, to my sami możemy przecież w nie wejść poprzez kultywowanie własnej „tradycji grzechu”. Sami możemy usypać sobie kopiec brudu i piachu, który w końcu zacznie się na nas osuwać. Nie należy wtedy szukać winnych poza sobą, czy to w rodzinie, czy w towarzystwie, bo to na pewno Bogu się nie spodoba. Właściwym lekarstwem jest systematyczne korzystanie z Jego pomocy, która oczyszcza pole wolności i działania. Łaska Chrystusa jest mocniejsza od wszelkich naszych słabości i złego dziedzictwa z poprzednich pokoleń. W Chrystusie i Maryi odziedziczyliśmy błogosławieństwo, gdy została nam przywrócona godność dzieci Bożych.
Alkoholizm jest chorobą nieuleczalną. Ma nawet swój symbol (F 10), za którym kryje się definicja: zaburzenia psychiczne i zaburzenia zachowania spowodowane użyciem alkoholu. Wiemy, że jedynym sposobem na zatrzymanie rozwoju tej choroby jest całkowita abstynencja. Brzmi to trochę paradoksalnie, ale jeśli ktoś musi pić, to tym bardziej musi nie pić. Wewnętrzny przymus woli do tego, by powstrzymać się od sięgnięcia po kieliszek, musi być silniejszy niż nałogowy przymus picia.
Łatwo powiedzieć, ale tylko uzależnieni wiedzą, jak trudno jest się powstrzymać. Czasem nawet bardzo silna wola nie wystarczy. Jednak niezachowanie stuprocentowego rygoru powoduje, że chory popada w wielodniowe ciągi alkoholowe – dlatego powinien unikać jakiejkolwiek okazji do picia. A do tego oprócz silnej woli potrzebne jest wsparcie z zewnątrz. Znaleźć je nie jest trudno – pomoc alkoholikom niosą liczne organizacje państwowe i kościelne.
Przede wszystkim jednak o siły do wytrwania należy prosić Boga, który zawsze spieszy z ratunkiem, o czym przekonują świadectwa osób, które tę drogę wybrały. Szczera i autentyczna walka ze słabościami ma w Jego oczach pierwszorzędne znaczenie i jest nawet ważniejsza od ostatecznego wyniku. Ludzkie siły w tych przypadkach są często za małe. Dla wielu osób świadomość własnych słabości, czasem nieprzezwyciężalnych, jest pomocna, a niektórym wręcz potrzebna. Staje się ona bodźcem do pracy nad sobą i stawania się coraz lepszym. Są ludzie, którzy w swych wadach upatrują błogosławieństwa od Boga, bo nie zapominają o własnej grzeszności i nie popadają w samoubóstwienie. Taką osobą był z pewnością św. Paweł z Tarsu, który pisał do Koryntian: lecz [Pan] mi powiedział:
Wystarczy ci mojej łaski. Moc bowiem w słabości się doskonali”. (…) Dlatego mam upodobanie w moich słabościach, w obelgach, w niedostatkach, w prześladowaniach, w uciskach z powodu Chrystusa. Albowiem ilekroć niedomagam, tylekroć jestem mocny (2 Kor 12, 9-10). Świadomość kruchości i grzeszności powinna być podparta nadzieją płynącą z góry, że Bóg stwarzając człowieka o takiej, a nie innej kondycji, ma dla niego pozytywny plan. Do nas zaś należy odczytać go i dobrze wypełnić…
Polscy biskupi pod koniec lipca przestrzegali przed skutkami nadużywania alkoholu i apelowali o trzeźwość. W sierpniowym numerze Miesięcznika Egzorcystę podejmujemy ten temat i wskazujemy drogę od nałogu do wolności.
Na mityngach Anonimowych Alkoholików odmawiana jest następująca modlitwa: Boże, użycz mi pogody ducha, Abym godził się z tym, czego nie mogę zmienić, Odwagi, abym zmieniał to, co mogę zmienić, I mądrości, abym odróżniał jedno od drugiego. Żyjąc w teraźniejszości, Ciesząc się bieżącą chwilą, Przyjmując przeciwności jako drogę do pokoju, Biorąc ten grzeszny świat takim, jaki jest - jak to czynił Jezus, A nie takim, jaki chciałbym mieć, Ufając, że on uczyni wszystko dobrym, jeżeli poddam się jego woli. I że mogę być szczęśliwy, w pewnym stopniu już w tym życiu, A w pełni razem z nim w wieczności.
Do tej myśli odwołuje się też Artur Winiarczyk redaktor naczelny Miesięcznika Egzorcysta: Świadomość kruchości i grzeszności powinna być podparta nadzieją płynącą z góry, że Bóg stwarzając człowieka o takiej, a nie innej kondycji, ma dla niego pozytywny plan. Do nas zaś należy odczytać go i dobrze wypełnić…
W 24 numerze Miesięcznika Egzorcysta mamy dwa świadectwa alkoholików, kobiety i mężczyzny. Aldona opowiada o swojej skomplikowanej drodze do trzeźwości i sytuacjach, w których jedynym ratunkiem był różaniec i pomoc Boża. To utwierdziło ją w przekonaniu, że bez świadomości nie może nastąpić rozwój duchowy. W świadectwie Sławomira widać, jak wielkie znaczenie w jego życiu miał kontakt z alkoholem we wczesnych latach młodości. Obok niego jednak cały czas byli bliscy, którzy zajmowali się nim i Ktoś jeszcze: Bóg przez cały czas pomagał mi wstać, kiedy upadałem. Wysyłał do mnie osoby, które chciały mi pomóc. I w końcu osiągnął cel, mimo moich oporów. Dróg wyjścia z nałogu jest wiele, ale najpewniejsza jest przez Boga. I to On pomaga wytrwać w postanowieniach.
Biskup Antoni Długosz opowiada o Wspólnocie, która niesie nadzieję: Każde rozpoczęcie walki z uzależnieniem zależy przede wszystkim od woli osoby uzależnionej. Jednak nie można nigdy całkowicie wyleczyć się z uzależnienia. Świadectwa innych osób oraz więź z nimi sprawiają, że człowiek zauważa, że nie jest sam z problemem i dodają mu sił do pracy nad sobą. W Polsce odbywa się ponad 1200 mityngów, więc nikt nie musi zostać bez pomocy.
Praktyczne wskazówki znajdziemy w materiale Rafała Porzezińskiego 12 kroków do wolności. Z artykułu dowiemy się też, w jakich okolicznościach powstała pierwsza na świecie grupa Anonimowych Alkoholików oraz dlaczego marsz trzeźwościowy trwa całe życie, pozwalając wejść w całkowitą wolność. Ks. Wojciech Ignasiak w rozmowie z redakcją miesięcznika mówi o metodach uwalnia z nałogu, które stosował z ks. Blachnicki.
Błogosławiony ksiądz Bronisław Markiewicz, wybitny apostoł trzeźwości, oraz św. Brat Albert pomoc zniewolonym przez nałogi uważali za najpilniejsze chrześcijańskie zadanie ratowania ich dla Boga, a abstynencję za formę zahamowania rozlewającej się na społeczeństwo zarazy nietrzeźwości i przyzwolenia na ten grzech. - pisze ksiądz prof. Krzysztof Guzowski w artykule Trzeźwość – ekspiacja i ratunek dla zniewolonych.
Może dla niektórych pomocna będzie modlitwa Jezusowa, o której czytamy w artykule dr Małgorzaty Nieszczerzewskiej. Modlitwa Jezusowa, która prowadzi nas z Duchem Świętym przez Syna Bożego ku Ojcu, towarzyszyła mnichom w ich zmaganiach duchowych, tak i dziś może ona na naszej pustyni duchowej ułatwić nawiązywanie relacji z Bogiem osobowym.
Poza tym w numerze jeszcze: Dr Wincenty Łaszewski przedstawia przygody rycerza Dom Fuasa Roupinho z Nazaré i Pani, która go uratowała; O kryzysie duchowym i doświadczaniu interwencji Boga pisze ks. prof. Marek Chmielewski; Historię zbawienia w dwóch słowach znajdziemy w artykule Juliusza Gałkowskiego; Miesięcznik Egzorcysta odpowiada na pytanie Czytelnika: Czy demony widziały Boga?; Redakcyjna relacja z Biłgoraja i festiwalu piosenki chrześcijańskiej SOLI DEO; Druga część z cyklu Podstawy wewnętrznego uwolnienia.
Od dzieciństwa towarzyszyła mi pustka. Odkąd pamiętam, czułam się wyobcowana. Uważałam, że nie pasuję do rodziny i świata. Wydawało mi się, że gdyby mnie nie było, wszystkim byłoby lżej. Mając mniej więcej 5 lat, wytłumaczyłam sobie, że to dlatego, iż po urodzeniu przetoczono mi krew i przy tej okazji – jak sądziłam – wtłoczono inne geny. W mojej głowie krążyło pytanie: Po co mnie uratowali? Zapełniałam tę pustkę, uciekając w książki, świat wyobraźni, naukę, różne zajęcia – harcerstwo, warsztaty plastyczne, taneczne, zajęcia domowe. Uciekałam od siebie samej; byłam między ludźmi, a czułam się samotna.
Nie odczuwałam ulgi, gdy mówiono, że alkoholizm to choroba – niezawiniona, demokratyczna i śmiertelna. Patrzyłam na swoje uzależnienie w kategoriach moralnych. Uważałam je za grzech niszczący ducha i ciało. Było dla mnie dowodem mojego słabego charakteru i upadku moralnego. Bo jak ma inaczej myśleć o sobie dziewczyna inteligentna, wykształcona, przyrzekająca sobie, że nigdy nie powieli obrazu własnej matki, a lądująca na odwyku? Buzowała we mnie złość. Jak to, jestem pokrzywdzona, chora i mam się leczyć? Nie mogłam uwolnić się od tej myśli, ale nie dzieliłam się nią z nikim. Jedynie kończąc terapię, raz otwarcie powiedziałam, że jestem na etapie godzenia się z tą sytuacją i akceptacji choroby. Otrzymałam odpowiedź, że niewiele wyniosłam z tego pobytu. Pierwszy raz popłakałam się.
Dopiero jedna z pielęgniarek zasygnalizowała mi, gdzie leży mój problem. Siostra Jola powiedziała: Nie przejmuj się, wzięłaś tyle, ile mogłaś. To wszystko przez brak duchowości. Kluczem jest duchowość. Wtedy nie wiedziałam, o czym mówi, a teraz mogę jej podziękować za te słowa.
W moim życiu alkohol pojawił się bardzo wcześnie. Pierwszy raz spróbowałem piwa w wieku siedmiu, może ośmiu lat. Pamiętam, że byłem u sąsiadów i z wielkim zainteresowaniem przyglądałem się temu, co oni pili. Możliwe, że chciałem spróbować, więc mi pozwolono. Był to bardzo mały łyk, ale wystarczył, żebym pomyślał, że już nigdy czegoś tak paskudnego do ust nie wezmę. Jakże się wtedy myliłem…
Z czasem wspomnienie niesmacznego płynu zacierało się w mojej pamięci. Minęło kilka lat, poznałem nowych, dużo starszych ode mnie kolegów, którzy palili papierosy i pili alkohol. Było to normalne towarzystwo, ale już dorosłe. Stopniowo zacząłem oswajać się z alkoholem. Wypijałem jedno piwo, później dwa, po jakimś czasie zaczęły się eksperymenty z mocniejszymi trunkami. Na więcej można było sobie pozwolić podczas weekendu albo wyjazdu, bo wtedy nie było obawy, że rodzice coś wyczują albo zauważą. Lata studenckie to kolejny etap. No bo jak – niepijący student? Było dużo więcej okazji. Poznałem wielu nowych ludzi, chodziłem na kolejne imprezy, które nie mogły obejść się bez alkoholu. A mnie wystarczyło jedno piwo, żeby złapać „smaka” i szukać okazji do kontynuowania picia. Nawet gdybym musiał pić sam.
Kiedy już miałem pracę, tym bardziej mogłem sobie pozwolić na częstsze picie. Dlaczego ktoś miałby mi mówić, co mam robić? Chcę się napić, to wypiję. Przecież nie jestem alkoholikiem! Czy moje picie można określić jako typowe? Były lata, gdy piłem regularnie w każdy weekend. Nie musiało się to kończyć pijatyką albo utratą świadomości, ale często nazajutrz czułem się wykończony. Być może to w jakiś sposób uchroniło mnie przed popadnięciem w jeszcze większe uzależnienie. Mój organizm bronił się w ten sposób przez alkoholem, a ja nie miałem ochoty sięgnąć po niego znowu. Ale potem to już mi nie przeszkadzało…
Novum, które Maryja ukazała Conchicie, to przede wszystkim wskazanie na sens samotności, starości, choroby i cierpienia. Meksykańska wizjonerka otrzymała tę lekcję w roku objawień fatimskich (1917).
Pochwała starości
Matka Najświętsza poleciła jej praktykowanie zupełnie nowej formy pobożności: naśladowanie samotności Maryi, jakiej doświadczała pod wieczór Jej życia na ziemi. Sam Jezus objawił Conchicie, że ostatnie ziemskie lata Jego Matki to czas, kiedy życie miłości osiągnęło w Niej najwyższą pełnię. To był okres – tłumaczył Zbawiciel – z którego Kościół czerpał wiele łask umacniających go na czasy męczeństwa. Dodał, że z ostatniego okresu życia Maryi do końca czasów będziemy otrzymywali ogrom dobrodziejstw. I sami możemy je pomnażać, widząc w starości trudny, ale cenny „dar Boży”. Bóg chce, bym była samotna – pisze Conchita. – Dlatego nadeszła dla mnie godzina samotności. Tak, chcę być w towarzystwie Maryi, naśladować Jej samotność podczas ostatnich lat Jej życia. W jednym z objawień Jezus pouczał Conchitę: – Zawsze ci powtarzałem, że musisz naśladować Maryję w praktykowaniu cnót, szczególnie w Jej pokorze i czystości serca. Przyglądaj się cnotom, jakie Moja Matka praktykowała w swej samotności, w ostatnim okresie swego życia. Jej spojrzenie i Jej dusza były całkowicie zwrócone ku niebu. Ku zaskoczeniu wielu ludzi Maryja ukazała się Conchicie jako osoba stara, zmęczona życiem, schorowana i cierpiąca. Zaś Jej Syn zapewnił, że podeszły wiek Matki Bożej i związany z nim trud życia ma większą wartość niż czas, kiedy cieszymy się pełnią zdrowia. Teraz jest już tylko miejsce na pokorę i cierpliwość, na czystość serca i oderwanie od spraw tego świata. A takie życie jest drogą do najpełniejszego zjednoczenia z Bogiem. Natomiast zjednoczenie choćby jednego człowieka z Bogiem jest przywoływaniem obecności Boga w świecie. Nieprawdą jest to, co głosi porzekadło, że „Bogu nie udała się starość”. Bogu potrzebna jest starość, by zbawić człowieka. Więcej, by ocalić w świecie dobro, które ginie…
pełny tekst artykułu w drukowanej wersji miesięcznika Egzorcysta
W jednym ze swoich przemówień św Jan Paweł II podkreślał, że Modlitwa Jezusowa, zwana też modlitwą serca, modlitwą nieustanną lub – rzadziej – modlitwą głębi, to bardzo wysoko ceniona forma modlitwy Kościoła wschodniego, gdzie jest niezwykle rozpowszechniona. W ostatnich latach obserwuje się także wzrost jej popularności wśród chrześcijan wychowanych w tradycji zachodniej.
Modlitwa Jezusowa, jak sama nazwa wskazuje, podkreśla wiarę w moc Imienia Syna Bożego, które jest w modlitwie serca decydujące. Nawet jeśli nie występuje Ono bezpośrednio w niektórych wezwaniach, jest zawsze wiążące (np. niektóre wspólnoty modlitewne na Zachodzie praktykują modlitwę nieustanną, powtarzając wielokrotnie wezwanie Maranatha!, które tłumaczy się jako przyjdź, Panie Jezu). Święty Efrem Syryjczyk (IV w.) podkreśla, iż Imię jest wykładnią całej chrześcijańskiej teologii i pisze, że Ojciec, Syn i Duch Święty mogą być poznani tylko w swoich imionach. Nie pójdziesz dalej do ich Osób. Po prostu rozważaj imiona (…). Ale jeśli uwierzysz w Imię, będziesz żył.
Pełny tekst artykułu w drukowanej wersji Miesięcznika Egzorcysta
Premiera 8 odcinka Na Poddaszu odbyła się 14 kwietnia w Internecie. W programie wystąpił były okultysta Marcin Boczek. Bóg w nadprzyrodzony sposób uratował go od pewnej śmierci, by w niedługim czasie odmienić całe jego życie. Jego historia pełna jest zadziwiających mrocznych przeżyć, a kończy się wzruszającym zwycięstwem dobra nad złem.
Marcin Boczek z zawodu jest rzeźbiarzem. Na co dzień mieszka we Władysławowie. Jest szczęśliwym mężem i ojcem dwójki dzieci. Swoje obecne życie zawdzięcza Bogu, który wyrwał go z sideł okultyzmu. Przed swoim nawróceniem próbował wypełnić wewnętrzną pustkę praktykując religie wschodu, medytacje, nawet magię. Kładł runy, wypowiadał zaklęcia, wróżył, doświadczał tzw. podróży astralnych. By czuć się szczęśliwym sięgnął nawet po narkotyki, jednak dopiero spotkanie z Jezusem sprawiło, że wreszcie poczuł wewnętrzne spełnienie.
Twórcy programu planują raz na miesiąc udostępniać nowy odcinek. Głównym kanałem dystrybucji jest internetowy serwis YouTube, gdzie dostępne są wszystkie dotychczasowe produkcje. "Nie wykluczamy możliwości emisji programu w zwyczajnych stacjach telewizyjnych, jednak przyszłość widzimy w Internecie" - twierdzi Marcel Płoszczyński, prowadzący i pomysłodawca Na Poddaszu. Nowa polityka emisyjna wynika przede wszystkim z postępu technologicznego, który dzięki mediom społecznościowym w prosty sposób umożliwia dotarcie do grona potencjalnych odbiorców.
Na Poddaszu powstaje dzięki współpracy laureata wielu nagród operatora filmowego Adama Bajerskiego, reżyser Ewy Bajerskiej i gospodarza Marcela Płoszczyńskiego. Pomysł stworzenia programu narodził się spontanicznie, podczas "luźnych" rozmów na poddaszu.
Oficjalny kanał na YouTube
Dzisiejsze czasy nie są wolne od magii, okultyzmu, praktyk bezpośrednio lub pośrednio odwołujących się do siły demona. Niestety, są ludzie, którzy nie rozumieją i nie uważają, że grzechem jest chodzenie do wróżek, czytanie horoskopów, układanie kart itp. Strzeżcie się, Bracia i Siostry! Nie myślcie, że zabawa w magię i czary to tylko niewinne ciekawostki. Nie można jednocześnie służyć Bogu i duchowi okultyzmu – Szatanowi. Zawsze stójmy blisko Krzyża! W nim cała nasza siła i moc!
Przychodzi mi na myśl przykład świętych Cypriana i Justyny. Przed swym nawróceniem Cyprian zajmował się czarami i magią. Mocą złych duchów czynił znaki i cuda, rzucał klątwy. Pewnego dnia pewien mężczyzna poprosił go, żeby rzucił urok na młodą dziewczynę – Justynę, która nie odwzajemniała jego pożądliwej miłości. Klątwy, czary nie skutkowały, przy czym Cyprian nie pragnął już pozyskać kobiety dla zleceniodawcy usługi, lecz dla samego siebie.
Pełny tekst artykułu w drukowanej wersji Miesięcznika Egzorcysta