Świeże barwy uderzają każdego, kto odwraca się od ołtarza i rusza ku wyjściu, nad którym umieszczono wyobrażenie Stwórcy. Przemierzając ciemne wnętrze kościoła ku rozświetlonemu witrażowi, odkrywamy swą małość wobec Bożej potęgi.
Całkiem niedawno miałem okazję zobaczyć witraż Stanisława Wyspiańskiego „Bóg Ojciec” po odnowieniu. Dzieło to znajduje się w kościele krakowskich franciszkanów. Przez kilka miesięcy w pracowni konserwatorskiej czyszczono je z kurzu i zabrudzeń. Jako wzrokowiec natychmiast odczułem ogromną potęgę wyrazu, jaką artysta epoki Młodej Polski uchwycił za pomocą światła i barwionego szkła.
Potęga światła
Jak pojmować sztukę witrażu? Nasze oczy zostały nieprawdopodobnie wypaczone przez telewizję, komputery oraz sztuczne barwniki. Dlatego zrozumienie, na czym polega siła wyrazu światła słońca, przenikającego przez przebarwione szkło, wymaga chwili zatrzymania się. Naturalne światło jest neutralne dla naszego wzroku. Przyzwyczajeni do święcących nam w oczy ekranów odbieramy je o wiele słabiej niż żyjący przed 100 laty ludzie. Ale ta słabość oddziaływania jest tylko pozorna. Światło działa na nas wolniej, lecz wpływa silniej niż światło sztuczne. Nasze zmysły i umysł chłonące pomału owo artystyczne tworzywo, jakim jest światło, nasiąkają nim mocniej. Zatem naprawdę warto stanąć i wpatrywać się w witraże. Z czasem odsłonią one przed nami wszystkie swoje treści, a także pozwolą odkryć swe piękno. Kłopot z nimi jest jednak taki, że zdarzają się wśród nich „okazy” słabe artystycznie. Ich marna jakość bywa bezwzględnie obnażana przez słońce. Witraż jest sztuką totalną – jest albo dobry, albo zły, tutaj nic nie może się ukryć. Poza tym witraż to nie tylko dekoracja. W swej podstawowej warstwie jest to sztuka najbardziej zbliżona do mistyki. Światło przenikające barwione szkło przepełnia świetlistymi kolorami całą przestrzeń, w której się znajdujemy. Kontemplacja witraży daje więcej możliwości zrozumienia tego, że łaska, której symbolem jest właśnie światło, zstępuje na nas z góry.